Anti-cheat Valoranta blokuje bezpieczne aplikacje

Dobrze, że Riot rozumie że cheaterzy mogą zniszczyć dobrą grę Free 2 Play. Szkoda, że walkę toczy przez naloty niekierowanymi pociskami i obrywają (jak zwykle) bogu ducha winni

Kwestią czasu było pojawienie się tej wiadomości. W sumie mogłem napisać tego newsa i poczekać „aż się stanie”. Ale nie napisałem, więc napiszę teraz. Głośny system anti-cheat o nazwie Vanguard, który potrzebował dostępu do najgłębszych otchłani naszego komputera, znów daje o sobie znać. Twórcy pochwalili się, że dodają ikonę w trayu i skaner można wyłączyć w dowolnym momencie. Szkoda tylko, że aby uruchomić Valoranta… musimy ponownie odpalić komputer. Gdyż anti-cheat nadal potrzebuje dostępu do kernela i nie można go „od tak” uruchomić ponownie z poziomu systemu.

Poniżej możecie zobaczyć tweety sfrustrowanego użytkownika Twittera, który zebrał problemy do kupy:

Gracze narzekają też na sam layout „poprawionego” programu. Wyskakujące komunikaty wyglądają jak z ery Windows 98 i sugerują uruchomienie aplikacji, gdy w rzeczywistości kierują na stronę internetową. Cud, miód i chyba bym wyrzucił kompa przez okno z frustracji.

Mało? Wisienką na torcie jest blokowanie przez Vanguard innych aplikacji – w kompletnie losowych sytuacjach. Blokowane są klasycznie już HWMonitor, narzędzia z nakładkami (MSI Afterburner), aplikacje od dostawców płyt głównych oraz programy do monitorowania sprzętu. Szczególnie te ostatnie są mocno problematyczne, gdyż po wyłączeniu monitorowania hardware, w ogromnej ilości przypadków stracimy możliwość kontrolowania wentylatorów w obudowie. Chyba nie muszę mówić, jaki to może mieć skutek.

vanguard nzxt

Ok, sam Valorant nie wymaga wiele, więc sprzętu nam nie usmaży. Ale Vanguard działa w tle cały czas i jak zdarzy się zapomnieć program wyłączyć i pójdziemy grać w np. Crysis Remaster, to konsekwencje mogą być opłakane. Dobrze, że nie zamierzamy sprawdzać tej gry, przynajmniej do jej oficjalnego release’u. Albo i w ogóle jej nie sprawdzimy.

Źródło: VG24/7