„Coś się nie podoba? Przecież sami tego chcieliście!”
Zapowiedź Diablo IV już za nami (też mi niespodzianka). I – zgodnie z moimi przewidywaniami – zapomnieliśmy już o akcji ze zbanowaniem gracza za poparcie protestów w Hongkongu. Jedna zapowiedź nowej odsłony kultowej gry jest wszak dla większości ludzi znacznie bardziej znacząca, niż walka o wolność słowa i używanie ostrej amunicji po drugiej stronie kuli ziemskiej. Psychologia i socjologia potrafią to jednak odpowiednio wyjaśnić, więc nie martwcie się – nie jesteście aż takimi zwyrolami, jak może wynikać z mojego wstępu.
Diablo 2 + 3
Mówiąc o sukcesach Blizzarda nie sposób nie popaść w jakąś formę rozdwojenia osobowości. Bo ambiwalencja w odbiorze ich produkcji z ostatniej dekady, zwłaszcza w perspektywie dotykających je zmian, jest ogromna. Weźmy takie Hearthstone – niegdyś świetna karcianka z dosyć niskim progiem wejścia. Co prawda osoby wydające więcej pieniędzy miały większe szanse stworzyć najlepszą talię, ale przez długie lata pojawiali się gracze, którzy wbijali „Legendę” na deckach free-to-play. Do czasu, gdy Blizz wprowadził mechaniki, które niemal wymagają obecności konkretnych kart do osiągania nawet przeciętnych wyników.
Z Overwatch, czy Diablo 3 przyczyny rzucenia ich w kąt przez większość graczy były nieco inne, ale skutek podobny – nie sposób nie powiedzieć, że Blizz miał ostatnio jakąś złą premierę. Problem w tym, co działo się później. Okazało się bowiem, że niezależni twórcy takiego Path of Exile potrafią znacznie lepiej rozwijać swoją grę, niż potężny przecież Activision-Blizzard.
I tu pojawia się Diablo IV, które można określić jako „Diablo Chcieliście-to-macie” lub „Diablo 2 + 3”.
Diablo IV, czyli słuchamy fanów
Przypomnijmy sobie, czego oczekiwali gracze po Diablo 3. Patrząc na pierwsze popremierowe komentarze i recenzje gra ganiona była za wypastelowaną grafikę (nawet, jeżeli zwykle była mroczna) i nowy system skilli (a ten akurat mi się podobał). Wychwalano natomiast prosty i dobrze działający system kooperacji i oczywiście tony złomu wypadające po przeciwnikach. Pomijam Dom Aukcyjny – to historia na inny artykuł.
Teraz patrzę na pierwszy gameplay z Diablo IV i co widzę?
Widzę dokładnie to, czego oczekiwała społeczność. Widzę Diablo 2 na silniku Diablo 3 z wyciętymi przepastelowanymi elementami oprawy. Widzę… hmm… podkręcone graficznie Path of Exile! Czyli poprawioną wersję gry, która reklamuje się właśnie, jako duchowy następca Diablo 2. Zatoczyliśmy koło?
W sieci znajdziemy nawet więcej – półtoragodzinny gameplay:
O Diablo IV wiemy już więc bardzo wiele. Mamy trójkę postaci (Blizz: „hej, to jak w pierwszym Diablo!”), wybieranych przy ognisku („hej, to jak w Diablo 2!”). Mamy też nawet drzewka umiejętności („Diablo 2! Diablo 2!”) i kij, że są one bardzo liniowe i w zasadzie stanowią graficzną nakładkę na system z „trójki”… gracz ma czuć, że dostał to, co chciał.
W grze znajdziemy też zarówno nowych bossów (świetna Lilith), jak i starych znajomych (Duriel z… tak, Diablo 2). Bohaterowie też są wyjęci z D2. Kurczę, dzięki Blizzard, dałeś nam dokładnie to, czego wszyscy chcieli.
Jaki mam z tym problem? No właśnie, patrząc na gameplay i odrzucając wszystkie sentymenty, to… jest OK, ale dupy nie urywa. Nie jest to krok naprzód względem Diablo 3, czy Path of Exile. W praktyce może się okazać, że Diablo IV będzie dla trójki tym, czym Lord of Destruction był dla D2. Nowe mapki, skille, mechaniki run, poprawa grafiki… tym razem jednak za pełną cenę. I tak się sprzeda, bo fani tego właśnie chcieli. A że nie będzie super? To już Blizz zrzuci na naciski społeczności. „Przecież tego chcieliście!”.
A może będzie bardzo dobrze? Tego sobie, wam i Blizzardowi życzę.