Po sieci krąży informacja, że nowy Xbox ma mieć możliwość włączania pecetowych gier ze Steama, czy Epic Games Store. Jeżeli to prawda, Microsoft może na zawsze zmienić rynek gier PC i nie tylko.
Xbox dziś to już nie ten rodzaj konsol, co kiedyś. Różnica pomiędzy konsolami i komputerami coraz bardziej się zaciera. Jakoś tak do czasów PlayStation 3 (na którym można było w odpowiednich warunkach włączyć Linuksa), konsole były po prostu do grania. W tym aspekcie nie zmieniało się w zasadzie nic od czasów Magnavox Odyssey, przez NES-a itd. Różnice te leżały już u podstaw hardware’u. Nastawiony wyłącznie na obsługę i wykonywanie poleceń związanych z wyświetlaniem gier sprzęt mógł być niewielki, relatywnie tani i… lepszy w swoich zadaniach. Wiecie, że nawet gdyby Nintendo chciało, to w Mario nie dałoby się zagrać na komputerach do początku lat 90.? Zwyczajnie nie było technologii, która umożliwiłaby na komputerze pokazania… płynnego przewijanego ekranu Serio. Dopiero John Carmack w id Software uparł się, by to zmienić i opracował silnik graficzny, umożliwiający komputerom odtworzenie tego efektu. Tak powstała gra Commander Keen, pierwszy sidescroller na PC. Był już 1990 rok. Później Epic Games i ich Jazz Jackrabbit dopiero rozkochał pecetowców w tym gatunku. Podczas, gdy konsolowcy bawili się sidescrollerami od lat.
Ta dywagacja ma pokazać, że światy PC i konsol były jeszcze relatywnie niedawno po prostu odrębne. Różnił się sprzęt, soft, a w wielu przypadkach także nośniki. Dziś nośniki są w ogóle w odwrocie, a wykorzystywane w konsolach podzespoły wcale tak bardzo nie różnią się od tego, co zobaczymy, po otwarciu peceta. Jasne, AMD nie wpycha tam Ryzenów prosto z pudełka, ściągniętego z półki elektromarketu, ale architektura zdradza już więcej podobieństw, niż różnic. Oznacza to ni mniej, ni więcej, jak to, że w zasadzie wyłącznie od producentów PlayStation i Xboksa zależy, czy pozwolą nam na nich uruchomić pecetowego systemu operacyjnego. Czy to Windowsa, czy Linuksa (np. SteamOS, który jest w zasadzie nakładką na Debiana). Już system Xboksa One jest mocno zmodyfikowaną wersją Windowsa 10, a pracownicy Microsoftu traktują konsolę jako urządzenie z Windowsem.
Windows na Xboksie – dlaczego?
Jak dodatkowo donosi serwis CCN, powyższe dywagacje wcale nie są bezpodstawne, a nowa konsola może mieć system bardziej zbliżony do okienek, jakie znamy z PC. Swoista hybryda konsoli i PC miałaby być właśnie tym, o czym myślicie – odpalać gry stworzone z myślą o konsoli, ale też przełączenie się do swoich bibliotek np. Steama, czy Epic Games Store i uruchomienie gier stamtąd.
Microsoft widzi (a przynajmniej taką mam nadzieję), że pod względem exclusive’ów po prostu nie ma szans z PlayStation. Pośród 10 gier ostatniego dziesięciolecia według użytkowników Metacritic nie ma ani jednej gry na wyłączność dla Xboksa. Za to #1 to exclusive konkurencji – The Last of Us. Na polu gier MS nie ma szans, chyba, że nie będą to pojedyncze gry, a pakiet. Jak w przypadku Xbox Game Pass, który jest świetny pod kilkoma względami. Po pierwsze tak często jest w promocji, że można powiedzieć, iż kosztuje kilka złotych za nawet 3 miesiące. Po drugie w pakiecie znajdziemy ponad 300 gier, a po trzecie, działa nie tylko na Xbox One, ale i na Windowsie 10.
Nie mając wielu gier na wyłączność, MS postanowił sprzedawać je w wersji crossplatformowej – na Xboksa i PC. Tak jest z każdym tytułem wydawanych przez Microsoft – od Gearsów, po Forzę. Tak samo będzie też z Halo: Infinite, które ma być jednym z głównych system-sellerów nadchodzącego Xboksa z serii X. Nawet pomimo zapowiedzi, że co najmniej przez pierwszy rok od premiery nowego Xboksa (a więc od świąt 2020 do świąt 2021) żadna gra nie będzie exclusivem zamkniętym wyłącznie dla nowej maszynki – zarówno nowe Halo, jak i następna Forza pojawią się także na PC i obecnej generacji konsol. I łatwiej, taniej i lepiej będzie dla MS, jeżeli na każdej platformie będą tworzyć gry na ten sam system – Windows. A ponadto brak własnych gier nadrobią bogatą biblioteką pecetowych perełek i klasyków, których na PlayStation 4 nie ma.
Kupować dziś i PC i Xboksa nie ma sensu, skoro kontent jest ten sam, a najlepsze gry ma konkurencja. Wiele osób wychodzi więc z założenia, że najlepiej posiadać do gier PC i PlayStation 4 (abstrahując od Nintendo Switcha). A jeżeli nowy Xbox będzie zarówno pecetem z Windowsem, jak i umożliwi odpalenie gier konsolowych, jak w przypadku GTA, Red Dead Redemption, czy Death Stranding – bez opóźnień względem windowsowej wersji – to wielu graczy w to pójdzie.
Windows dla każdego
Wydanie kolejnego urządzenia z czystym (lub zbliżonym do takiego) Windowsem ma też dla Microsoftu inne znaczenie. Każde nowe urządzenie to potencjalnie nowy klient na produkty marki, na których Microsoft zarabia najwięcej. Trzeba bowiem pamiętać, jakie są główne źródła przychodu firmy. Paradoksalnie to nie sprzedaż ich flagowego dzieła – Windowsa – a powiązanych z nim narzędzi. Od Azure po Office. W zasadzie te dwie usługi stanowią połowę przychodów całego Microsoftu. Trzeba jednak pamiętać, że w głównej mierze dotyczy to też rynku komercyjnego. Prywatni użytkownicy to tylko kropla w morzu ich pieniędzy. Nic więc dziwnego, że Microsoft rozdaje Windowsa 10 za darmo. Mają też gdzieś, czy ktoś korzysta z pirackiej wersji Windowsa (prywatnie). Bo nawet na pirackiej Windzie można kupić ich kolejne usługi – Office, czy Xbox Game Pass. Cały segment gamingowy firmy to około 1/10 zarobków. Nie jakoś dużo, ale i na tyle znacząco, by tematu nie zlać.
Podobnie jak Google z Androidem, tak Microsoft z Windowsem zależy po prostu na tym, by cały świat korzystał z ich usług. Z ich systemu naczyń połączonych. Jednocześnie Microsoft zrealizowałoby swoje dawne marzenie – stworzenie własnego komputera. Nie sprzedawać licencji dla Della, Lenovo, czy HP, ale produkować własne komputery. Chociażby dla graczy. Z telefonami się nie udało, podobnie, jak z tabletami. Nawet, jeżeli Bill Gates swój tablet zaprezentował 10 lat przed iPadem Steve’a Jobsa. Trzeba powiedzieć szczerze, że sprzęt Microsoftu nigdy nie był sexy. Aż do teraz. Aż do Xboksa.
Windows na Xboksie – co to zmieni?
Pytanie, jaki taka sytuacja miałaby wpływ na branżę gier. Wariantów jest kilka – od pesymistycznych (z perspektywy Microsoftu), po optymistyczne (głównie z perspektywy graczy). Najczarniejszy scenariusz to kolejne wypinanie się twórców na Microsoft i rozciągnięcie wspomnianych opóźnień rodem z GTA, RDR i Death Stranding, także na Xboksa. Bo wiecie, trzeba by pod Windę więcej usprawniać itd. Oznaczałoby to sytuację, w której posiadacze PS5 dostawaliby wiele gier przed innymi. To oczywiście doprowadziłoby do tego, że Xbox jako konsola w ogóle traci sens, a rynkiem już w całości rządzi Sony do spółki z Nintendo.
Bardziej optymistyczny scenariusz zakłada, że gry będą wydawane jednocześnie, a ponadto lepiej optymalizowane. Dziś tworząc grę na Windowsa można przymknąć oko na wymagania sprzętowe i tworzyć znacznie bardziej wymagające gry. Optymalizacja po prostu kosztuje, a gracze sami mogą iść do sklepu po nowe podzespoły. Wrzuca się suwaki do opcji graficznych i każdy będzie zadowolony. Jeżeli nowa generacja Xboksów sprzeda się w nakładzie kilkudziesięciu milionów sztuk (a tak zwyczajnie należy zakładać), to twórcy gier będą mieli potencjalną bazę tylu klientów. Każdy z nich będzie chciał odpalić grę, wyglądającą lepiej, niż na PlayStation 5, a już na pewno nie gorzej. Wielu z nich po zakupie pierwszej wersji, nie będzie też kupowało nowszego sprzętu przez następne 8 lat – tyle żyje jedna generacja. Oznacza to, że Xbox Series X może stworzyć pewną kotwicę, do której twórcy gier PC też będą musieli przywiązywać wagę. Większość gier będzie posiadało opcję graficzną „Xbox”, która automatycznie dopasuje ustawienia pecetowego tytułu, czy to na Steam, czy Epic Games Store, do hardware’u hybrydowej konsoli.
Ostatni Xbox?
Swoją drogą zabieg Microsoftu może być po prostu sprytny. No bo załóżmy, że Google Stadia, czy inny system streamingu gier zyskuje ogromną popularność w ciągu następnych 8 lat. Jest to bardzo prawdopodobne i niesie za sobą sporo konsekwencji. Przede wszystkim grać można już na wszystkim. Jasne, Sony wciąż będzie płaciło ogromne pieniądze, by wydawać gry na wyłączność, ale pytanie, ile osób będzie chciało zapłacić 2000 złotych plus cenę gry w momencie, gdy konkurencja nie jest tańsza o 30, czy nawet 50%, ale jest darmowa.
Gdy streaming się upowszechni grać będzie można na wszystkim. Albo i bez niczego – wystarczy przystawka Chrome do dowolnego ekranu, albo po prostu telefon z Androidem. Będzie można grać w GTA VI na dotykowym ekranie chociażby lodówki. Gdy rewolucja nadejdzie, Microsoft będzie gotowy – na Xboksie już nie tylko zagramy, ale po podpięciu myszy i klawiatury będziemy mieli standardowego peceta z pakietem Office, wygodnym przeglądaniem sieci, czy możliwością instalacji każdego innego programu z Windowsa – od edytora grafiki po klienta torrentów. Podczas, gdy posiadacze PlayStation 5 pozostaną z bardzo wydajną konsolą, która i tak z czasem się zdezaktualizuje.
Microsoft musi postawić na jedną kartę. W świecie gier nie ma szans z Sony, ale jeżeli zacznie wytaczać argumenty, w których ma doświadczenie, to może się okazać, że w tym szaleństwie jest jednak metoda.
Ach, pamiętajcie też przeczytać, dlaczego nowy Xbox zniszczy świat przez zmiany klimatyczne.