Pierwotnie kiedy z chłopakami mieliśmy zamiar zacząć pisać o naszych kupkach wstydu to planowałem zacząć moją przygodę właśnie od Uplaya i Child of Light. Niestety, nie wszystko poszło zgodnie z planem. Aż chciałoby się powiedzieć słynną wiedźminowską fraszkę „Uplay, Uplay, ty ch…”. Po miesiącu (i przekopaniu neta #ocochodzi) jednak to barachło zaczęło działać więc siadamy to Child of Light.
Co to w ogóle jest?
Zacznijmy od tego, co najbardziej mnie, a właściwie moją wewnętrzną cebulę, boli. Otóż wydałem na Child of Light całe 8zł, a teraz Ubisoft rozdawał ją za darmo 🙁 Tyle stracić. Ale wróćmy do samej gry.
Jeśli ktoś rzucił okiem na Child of Light, zwłaszcza jeśli nie znał gry wcześniej, to zapewne pomyślał „oho, platformówka”. Nic dziwnego, styl graficzny jakoś dziwnie pasuje do tego gatunku. Tymczasem mamy do czynienia z…czymś takim dziwnym. RPGo-platformero-przygodówką? Coś w ten deseń. Mamy tu sekwencje zręcznościowe, ale są one dość proste. Najwięcej zaś czasu spędzimy na walce z przeciwnikami w lekko jrpgowym stylu.
Historia i klimat
Child of Light ma naprawdę świetny, baśniowy klimat. I przez baśniowy nie mam na myślisz kolorowych jednorożców czy innych cukierkowych drzewach, o nie. Mamy tu magię, potężne zło i bohaterów, którzy w trakcie trwania historii pokonują własne słabości. Child of Light bliżej raczej do lekko przygnębiających baśni Andersena niż pogodnych opowiadań dla dzieci. To, co jeszcze ogromnie mi się podoba, to dialogi. Wszystkie są rymowane. Mała rzecz, a cieszy.
Sama historia również jest dość ciekawa, z jednym, naprawdę niezłym twistem fabularnym. Wprawdzie podczas rozgrywki można zauważyć pewne „symptomy” tej niespodziewanej sytuacji, ale i tak jest ona zaskakująca.
Bohaterowie
Główną bohaterką, którą sterujemy na…eghm.. mapie globalnej jest księżniczka Aurora, która na początku gry tak jakby… umiera. Chociaż w sumie nie wiadomo, bo przenosi się do jakiejś dziwnej krainy, w której toczy się akcja gry. Znaczy wiadomo czy umiera czy nie. Ja wiem, ale nie powiem :p
Oprócz niej do naszej wędrownej trupy dołączy cała masa bohaterów. Mamy więc tchórzliwego maga, błazna z trupy teatralnej, mysz szyjącą z łuku do przeciwników czy ognika, który pomaga nam w trakcie gry. Każda z postaci może być rozwijana na kilka sposobów, ale mówiąc szczerze to od początku rozgrywki niektóre postacie były po prostu lepsze od innych i głównie z nich się korzystało w walce.
Walka
No właśnie, w walce. Jak już wspomniałem wcześniej, Child of Light ma więcej wspólnej z Final Fantasy czy innymi Pokemonami niż platformerami typu Ori. Walka rozgrywa się w dość specyficznym, turowym stylu. Na dole ekranu mamy pasek inicjatywy, który pokazuje nam która postać (lub przeciwnik) będzie się poruszać w danym czasie. Kiedy portret „dojedzie” do odpowiedniego miejsca możemy wybrać naszą akcję. Możemy oczywiście ingerować w inicjatywę za pomocą zdolności bohaterów lub ognika. Ten oślepiając przeciwnków obniża ich szybkość działania.
Cóż mogę powiedzieć – walka jest przyjemna i wymaga czasami manewrowania bohaterami. Minus jest taki, że jest jej w Child of Light naprawdę dużo. Nie będę ukrywał – często przeciwnicy są ciency jak mój portfel dzień przed wypłatą, a kolejne walki tylko wydłużają czas rozgrywki. Na dłuższą metę to się po prostu nudzi. Na szczęście walki z bossami trzymają lepszy poziom.
Audio-wideo
Bardzo podoba mi się rysowany styl graficzny Child of Light. Niektóre lokacje wyglądają naprawdę kapitalnie. Zresztą wystarczy zerknąć na dowolnego screena. Nieco mniej do gustu przypadły mi postacie, ale w gruncie rzeczy grafika jest niewątpliwym plusem tej produkcji. Dźwiękowo również jest nieźle, bardzo podoba mi się muzyka. Trochę szkoda, że nie uświadczymy tu dialogów. Widać nie można mieć wszystkiego.
Dobre czy niedobre?
„Takie se” to Child of Light. Z jednej strony ma bardzo fajny klimat i historię, z drugiej nie miałem parcia, żeby usiąść i ją skończyć. Po godzince-dwóch musiałem robić sobie przerwę, bo kolejne walki po prostu mnie męczyły. Ode mnie gra dostałaby takie 6.5-7/10. Jeśli ktoś ma cierpliwość do starć to zapewne ocenę podniesie. Jak za taką cenę, czyli za darmo, to warto wziąć.