Kiedyś zagram… z czeluści bibliotek – Star Wars Jedi: Fallen Order

Skoro EA Play trafił w końcu do biblioteki Game Pass na PC, to można się zabrać za ciekawsze pozycje w wielkiej kolekcji Xboxa. A tam jest naprawdę sporo gier, które świetnie się nam w tematykę „Kiedyś zagram…” wpasują.

Jedi Fallen Order miałem okazję już wcześniej ograć przez jakąś godzinkę. Mimo tego że gra mi się nieziemsko spodobała (serio, mało gier ma tak dobre wstępniaki), to poszedł refund. Głównie z powodu zwykłego braku czasu. Teraz, gdy do-i-tak-opłacanego-przeze-mnie-abonamentu trafiła biblioteka EA Play, nie mogę odmówić sobie ukończenia Star Sekiro Jedi: Fallen Tomb Order.

Czas zebrać śmieci z planety

I tym śmieciem jesteśmy my. Wydarzenia z Fallen Order umiejscowione są 5 lat po czystce Jedi (Epizod 3 – Zemsta Sithów). Zaczynamy jako niedobitek czystki, Cal Kestis, ukrywający się wśród złomiarzy na planecie Bracca. Na nasz trop wpadają jednak Inkwizytorzy Imperium i musimy ratować skórę. Z pomocą przychodzi nam była Jedi, Cere Junda. Podąża ona śladami swojego mistrza, który ukrył Holocron zawierający spis znanych dzieci, podatnych na Moc. Cera chce odbudować Zakon przy pomocy tego Holocronu i dołączamy do niej i pilota Grees’a, aby odnaleźć spis i przywrócić Zakon Jedi.

Star Wars Jedi Fallen Order Screenshot hyperspace jump

Tyle tematem fabuły. Warto o niej wspomnieć, gdyż sam wstęp do Fallen Order jest znacznie lepszy, niż cała Disneyowska nowa trylogia (o czym wspomniałem już na początku). Dalsza historia i jej rozwój też jest bardzo dobra, jednak bywają dołki. Szczególnie jeden, kiedy musimy kogoś bardzo istotnego i nieuchwytnego znaleźć a ten „ktoś” daje nam najmniej pożyteczną informację w dziejach. Serio. Ale na szczęście takich momentów nie ma zbyt wiele. Dominuje typowa, filmowa narracja. Storytelling jest bardzo w porządku, choć sztampowy jak cholera. Ale czego więcej chcieć od Star Warsów?

Grafika i muzyka. No i znam tych ludzi!

Filmowości Jedi Fallen Order dodają postacie, modelowane na prawdziwej obsadzie aktorskiej. Naprawdę przyjemnie się ogląda cutscenki, gdy mamy do czynienia ze znajomymi z wielkiego ekranu twarzami. Cal jest odgrywany przez Cameron Monaghana (aktor raczej drugiej kategorii), Cere jest grana przez Debrę Wilson i… więcej nie opisuję, żeby nie psuć efektu „face reveal” 🙂 Jak dla mnie jest to naprawdę dobry zabieg, szczególnie dla gry single player skupionej na fabule.

Star Wars Jedi Fallen Order Screenshot cutscene

Jak już jesteśmy przy postaciach to od razu grafika. Ta jest naprawdę przecudowna i ekipa Respawn wycisnęła chyba ostatnie soki z Unreal Engine 4. To samo tyczy się audio. Niby oprawa do Star Wars to proste skrzypce – soundtrack, który już istnieje jest genialny i firmy często wykorzystują go ponownie. Ale i tutaj Respawn się popisał. Dość powiedzieć, że pojawiają się m.in. mongolskie śpiewy gardłowe.

Waść machasz mieczem świetlnym jak cepem!

Przyznam szczerze, że doniesienia o „soulsowości” Star Wars Jedi: Fallen Order nieco mnie niepokoiły. Na szczęście, tych soulsów jest tu mniej niż więcej. Zdecydowanie więcej tu Sekiro i to widać. Respawn chyba wziął do serca moje marzenia o systemie walki Sekiro w świecie Gwiezdnych Wojen (o tutaj pisałem). Mamy wskaźnik postawy, dynamiczne uniki, skoki – wszystko gra i śpiewa… no prawie. Wspomniany wskaźnik postawy jest bezużyteczny. Praktycznie nigdy nie zwracam na niego uwagi, gdyż rzadko przeciwnicy zadają odpowiednio długie combo, aby całkowicie go zbić i regeneruje się szybko. Żeby nie było – gram na poziomie Jedi Master (prawie najtrudniejszy). Co ciekawe – tego problemu nie ma u przeciwników. U wrogów pasek postury działa naprawdę dobrze.

Star Wars Jedi Fallen Order Screenshot boss fight

Dochodzimy tutaj do reszty gameplayu. Poruszanie się i eksploracja to już praktycznie Prince of Persia z trylogii Piasków Czasu z domieszką ostatnich Tomb Raiderów i skakania rodem z Uncharted. Mamy więc dość ciekawy misz-masz, ale nie oznacza to że Fallen Order nie ma własnego stylu. Wszystko okraszone jest Mocą, której użytkowanie to zdecydowanie jeden z największych i najprzyjemniejszych plusów tej gry. Moc nie tylko pomaga w walce, ale i samej eksploracji, nadając Upadłemu Zakonowi niepowtarzalnego charakteru. Drzewko umiejętności jest całkiem sensownie rozplanowane, jednak po pierwszym przejściu praktycznie odblokujemy wszystko. Regrywalność jest więc praktycznie zerowa.

Projekty map i bieganie po nich

Tutaj zaczyna się niestety narzekanie. Ale zacznę pozytywnie – projekty map to ogromny sztos. Będziemy zwiedzać kilka planet, z czego w 4 spędzimy więcej czasu a dwie to takie „dopychacze”. Lokalizacje znane są mniej lub bardziej z kanonicznych filmów i seriali. Najbardziej znany jest Kashyyk – rodzinna planeta Wookie. Najlepiej zaprojektowany jest zdecydowanie Dathomir, czyli ojczyzna Darth Maula. I pomimo tego, że mapy i lokacje są świetne i przyjemnie się na nie patrzy, to będziemy zmuszeni patrzeć na te same miejsca często. Zdecydowanie zbyt często.

Star Wars Jedi Fallen Order Screenshot planets

Backtracking – jest definitywnie największym minusem Jedi Fallen Order. Widać, że Respawn próbował zrobić trick znany z Dark Soulsów: biegamy ponad godzinę po mapie, nagle otwieramy drzwi i wracamy do miejsca gdzie byliśmy wcześniej. Mamy wtedy takie „O! To tutaj prowadzą te drzwi!”, jednak to trzeba umieć robić. W Fallen Order przejścia między znanymi lokacjami są zbyt długie, często-gęsto jesteśmy zmuszeni przebiec spory kawał mapy ponownie. Żadnego większego skrótu (skróty są, ale niewielkie) – zasuwaj jeszcze raz z buta. Mi backtracking nie przeszkadza aż tak, ale tutaj bywało naprawdę męcząco.

Star Wars Jedi Fallen Order Screenshot backtracking

Ostatnia rzecz, to dość dziwna decyzja projektowa. Otóż, przez sporą część gry nie toczymy prawie żadnych walk z bossami. Odniosłem wręcz wrażenie, że w grze nie będziemy toczyć epickich pojedynków i pojawi się jakaś jedna, ostatnia walka z bossem. Częściej widujemy mini-bossów. Jednak po pewnym momencie walczymy z kolejnymi bossami dosłownie raz za razem. Powoduje to dość dziwny dysonans w potyczkach i chyba nie do końca to przemyślano. Ale jak już mamy walkę z bossem to jest wręcz niesamowicie satysfakcjonująca. I każda bardzo zapada w pamięć.

Narzekanie do gniewu a gniew do mrocznej strony Mocy prowadzi

Gdyby powyższe było prawdą, to pewnie byłbym już dawno Lordem Sith. I choć chciałbym piać peany nad tą grą, to więcej ponarzekam. I zanim wady opiszę – wszystkie wymienione tu problemy wynikają niemal na pewno z niedofinansowania projektu przez EA. Widać, że Respawn nie miał czasu/pieniędzy aby je dopracować. No to na początek kolizje. Na niektórych mapach Cal zapada się w ziemię, czasem zablokuje na jakiejś skrzynce albo kamieniu. Niektórzy wrogowie znikają albo wystrzeliwują w kosmos. Takie bugi zdarzają się w każdej grze, ale tutaj było to zbyt częste.

Star Wars Jedi Fallen Order Screenshot customization

Męcząca bywa też praca kamery. Widywałem gorsze, ale momentami podczas walki bardziej bijemy się z kamerą, niż wrogami. Szczególnie gdy przeciwników jest sporo. Ostatni temat to znajdźki. Tych mamy trzy rodzaje – nasionka do terrarium (nawet spoko), skany które odsłaniają nam kolejne elementy historii oraz kosmetyki. I te ostatnie, to najbardziej niewykorzystany element – customizacja miecza świetlnego nie zmienia kompletnie nic, poza wyglądem. Wielka szkoda, bo z chęcią poświęciłbym na niektórych etapach szybkość na korzyść obrażeń lub odwrotnie. Niestety – nie da się i kosmetyki kompletnie nic, poza samym wyglądem, nie dają. Szkoda.

Parę słów na koniec

Star Wars Jedi Fallen Order Screenshot 2021.03.24 - 19.36.45.31

Star Wars Jedi: Fallen Order to zdecydowanie perełka wśród gier z uniwersum Gwiezdnych Wojen (chociaż nieco niedopracowana). A tych nie mamy obecnie zbyt wiele. I nie mam tu na myśli „darowanemu koniowi…” – co to, to nie. Upadły Zakon to naprawdę świetna gra z jednymi z najlepszych pojedynków na miecze świetlne, jakie kiedykolwiek powstały. I ma kilka momentów tak dobrych, że zdecydowanie zapadną mi w pamięć na długo. Ostatecznie – Star Wars Jedi: Fallen Order to pozycja obowiązkowa dla fanów Gwiezdnych Wojen i gier akcji – szczególnie jeżeli macie abonament Game Pass. Polecam z czystym sercem, tym bardziej że kolejny lockdown za pasem.

Recenzja na podstawie egzemplarza własnego