Chyba każdy z nas ma w swojej bibliotece gier tytuł, którym wstydzi się pochwalić, że mu się podobał.
Ten odcinek „Co nas ulepiło” jest troszkę przewrotny. Zamiast pisać o grach, które nas ukształtowały i są legendarnie dobre, opiszemy tytuły które były słabe, jednak z jakiegoś powodu spędziliśmy nad nimi dziesiątki godzin. I dobrze się przy tym bawiliśmy. Staraliśmy się unikać tytułów, które były słabe technicznie (lub zabugowane), ale nadrabiały innymi aspektami. Pierwszy na myśl oczywiście przychodzi Gothic oraz pozostałe gry Piranha Bytes – takich tutaj nie będzie.
Nie przedłużając – zapraszamy na nasz redakcyjny guilty pleasure – najgorsze gry, które pokochaliśmy i miały (mniejszy lub większy) wpływ na nasz gamingowy gust.
Seraf
Słabe gry można rozpatrywać bardzo różnie. Są to zarówno gry obiektywnie odstające od pewnych norm jakości, jak chociażby Duke Nukem Forever, jak i gry, które w innych okolicznościach byłyby uznane za świetne, ale miały dla przykładu kultowych poprzedników. Tak, jak na przykład…
Heroes of Might & Magic IV
Wszyscy kochają „hirołsy trzy”, a ja uważam, że to czwarta odsłona serii jest tą najlepszą. Jasne, gra miała na premierę ogromne problemy z balansem, nie działało też multi, a system więzień wywalał mi grę do pulpitu, ale zakochałem się w tej „nowoczesnej” rozgrywce, która podobała mi się znacznie bardziej, niż skostniała jak cała Nekropolia HoMM III. I tak, nie jest to obiektywnie słaba gra, ale znam ludzi, u których za publiczne wygłoszenie swoich poglądów o tej serii, byłbym spalony.
Made Man: Prawa Ręka Mafii
Dorwałem tę gierkę w premierowej cenie 19,99 zł w kiosku. To nie wróżyło dobrze, zwłaszcza, że tytuł ten pojawił się w 4 lata po kultowej Mafii. Nic nie wskazywało, że ta strzelanka TPP będzie dobra… a jednak! Wciągnąłem ją na dwa razy, nie odklejając się od ekranu. Nie żeby było w niej coś naprawdę wyjątkowego, ale Made Man oferował kilka godzin zupełnie przyzwoitej nawalanki, skradania i mafijnego klimatu. To w zupełności wystarczyło, by ten no-name zagościł w moim serduszku.
Alpha Protocol
Pamiętacie tę grę? Być może coś wam świta i może nawet kojarzycie, że bawiliście się nieźle. To teraz odpalcie dowolny film na YouTube z Alpha Protocol i przekonajcie się, jak strasznie idiotycznie zachowywała się sztuczna inteligencja i jak wiele bugów było wszędzie. To taki Cyberpunk 2077 swoich czasów, na którym recenzenci nie zostawiali suchej nitki. Ale był tam też zaszyty bardzo dobry erpeg z wielką intrygą w tle. Co prawda twórcy przyznali się, że wiele z gry musieli wyciąć, by wyrobić na premierę, to sam Alpha Protocol przechodziłem wielokrotnie, zamykając za każdym razem oczy na widok błędów i głupot.
Two Worlds I & II
RPG w trójwymiarze, na dodatek z Polski i reklamowane jako „pogromca Obliviona”. Przecież to trzeba kochać, jak niepełnosprawnego członka rodziny. I nawet jeżeli nie oczekujemy po nim wiele, to cieszymy się, gdy coś się uda. W kategorii „bezmyślna łupanka w przerwie od poważniejszego grania” ma u mnie wielki plus. Mają, bo mowa o obu częściach.
Enter the Matrix
Ależ mam sentyment do tej pokracznej produkcji. Szkoła podstawowa, SMS-y do koleżanek po 20 groszy za jednego i pykanie w EtM, jako dzieciak zajarany uniwersum Matriksa. Do tego te świetne filmy przerywnikowe z żywymi aktorami. I chociaż do dziś uważam, że strzelanie się z wampirami w kanałach to jakiś kretynizm, to nie omieszkam pewnie jeszcze kiedyś odświeżyć moje okulary-lustra, by pobiegać po ścianach. No i umówmy się – bullet-time w żadnej grze nie wyglądał tak dobrze!
Klapshtein
Ja ogólnie wychodzę z założenia, że gram w to, co przede wszystkim spodoba się mi i nie kieruję się hypem. Stąd też moja lista „crapów, które lubię” byłaby pewnie potwornie długa, ale z drugiej strony nie grałem też w gry, które przez ogół uważane są za dobre, jednak mi nie podpasywały. Przykład? Dragon Age: Inkwizycja lub różne odsłony Assassin’s Creed. Działa to też w drugą stronę – o ile gra mi się przyjemnie, to raczej mało sobie robię z ocen na Meta. Ale miała być lista wstydu, więc wrzucam gry, które obiektywnie można traktować jako złe.
Ninja Gaiden 3 (PS3)
Nie mylić z Ninja Gaiden 3: Razor’s Edge! Ninja Gaiden, oznaczona niczym Diabolo numerem trzy, to jedna z najgorszych części serii. Była boleśnie uproszczona, wycięto możliwość grania innymi postaciami, no i twórcy (Ninja Theory) zrobili dziwny eksperyment ze sterowaniem PS Move. Jak się można domyślić – nie wypalił. Dlaczego więc się w niej dobrze bawiłem? Cóż, miałem spory głód na slashery tego typu, szczególnie że po DMC 4 mało co mnie satysfakcjonowało. No i był to mój pierwszy kontakt z Gaidenem – po prostu nie wiedziałem jak dobre były poprzednie części. A graficznie Gaiden dawał radę, sieka była prosta, ale miła. Spędziłem z nią parę (albo i naście) godzin i chociaż faktycznie czuć, że „czegoś tu do diabła brakuje”, to nie mogę powiedzieć żebym się źle bawił.
Divine Souls
Matko jak inaczej zapamiętałem tę grę… Tego tytułu chyba faktycznie można się wstydzić, szczególnie że spędziłem w nim kilkadziesiąt godzin… co najmniej. To był dziwny czas – MMO zaczęły przymierać, nie było w co grać, Koreańczycy ciągle olewali rynek EU, więc się brało co było. Zanim dotarł do nas naprawdę dobry Vindictus (Mabinogi Heroes), męczyliśmy Divine Souls. Jak się lubi co się nie ma… I sam teraz nie wiem, czy grało się dobrze, bo miałem z kim grać, czy po prostu grywalność przeganiała wygląd. Nie mniej – polubiłem dzięki niej MMO w stylu dungeon-rush (jeśli nie wiecie jaki to gatunek, to najlepszym jego reprezentantem jest obecnie Phantasy Star Online 2).
Battlefield V
Trochę czasu się zastanawiałem, czy wrzucać tu BF V – bo to naprawdę nie jest zła gra. Trafia tu jednak, gdyż świeżo po premierze nie była dobra… Ale od początku. Na starcie pogrzebał ją jej twórca Patrick Söderlund, reklamując na siłę jaki to nowy BF nie jest progresywny i inkluzywny. Jego ciągłe kłótnie z fanami serii i słynne „If you don’t accept it – don’t buy it” wsadziły całą serię Battlefield do zamrażarki – w tym roku powinniśmy mieć już kolejną odsłonę serii, której nie widać. Zresztą, Söderlund został wkrótce po tym wyrzucony z EA. Cały szkopuł w tym, że… w Battlefield V NAPRAWDĘ nie było aż takiego pchania ideologii na siłę. A przynajmniej nie takiego, jak to przedstawiano w reklamach.
Fakt – było słychać krzyki damskich postaci (matko, jak one wrzeszczały), ale to w zasadzie tyle. Przez chęć zabłyśnięcia na Twitterze, szef oraz dział marketingu tak skutecznie zniechęcili do siebie graczy, że ta sprzedała się fatalnie, szczególnie na początku. Należy jeszcze dodać problemy samej gry przy premierze – bardzo mało sensownych map i wydawanie w kawałkach. Gdy już wszystko dopracowano, było zdecydowanie za późno. Dodać do tego wspomnianą dramę i mamy przepis na pogrzebanie jednej z najlepszych serii sieciowych FPS. Niemniej – po wydaniu dodatku Wojna na Pacyfiku, wydałem troszkę kasy na Origin Access i naprawdę dobrze się bawiłem w Battlefielda V przez ładnych kilkadziesiąt godzin.
Piraci Nowego Świata (Tortuga: Pirates of the New World)

Hit polskich czasopism, gra reklamowana nawet w telewizji – z tym że był to marny bootleg Sid Meier’s Pirates! A nawet jej wręcz perfidna, tania kopia. Więc dlaczego się w nią tak dobrze bawiłem? Taki sam powód, jak przy Ninja Gaiden 3 – nie znałem oryginału. Tytuł ogólnie strasznie wciągał i zarwałem na piratach kilka długich nocek, żeglując sobie po Karaibach. Dopiero po ograniu Pirates! zdałem sobie sprawę, jak Piraci Nowego Świata byli słabi. Masa niedopracowanych elementów, ewidentnie robiona na szybko i pozbawiona masy mechanik, którą miał tytuł sygnowany nazwiskiem Sida Meiera. Piraci Nowego Świata w porównaniu do Pirates! to gra nawet nie tyle co prosta, co wręcz prostacka. Ale bawiłem się przednio.
LysyPK
Po głębszej dyskusji zdecydowaliśmy, że wrzucimy na tę listę gry, które raczej niespecjalnie się przyjęły, ale my uważamy inaczej. Bądź mimo wszystko dobrze się nam w nie grało. I na takiej podstawie wybrałem ostatecznie 4 tytuły, aczkolwiek początkowa lista była nieco dłuższa. Moja pierwsza pozycja będzie raczej… zaskakująca. Bo to nie jest dobra gra. Był taki okres, że na PCta nie wychodziły praktycznie żadne bijatyki. Chciałeś pograć w jakąś naparzankę? To trzeba było sobie kupić konsolę. I wtedy wszedł on, cały na biało…
Mortal Kombat 4
…no dobra, umówmy się, Mortal Kombat 4 szczytem technologicznym nigdy nie był. Ani gameplayowym. Podejrzewam, że grałem w niego głównie dlatego, że nie trawiłem wtedy bijatyk 2D, a starsze gry 3D już się za mocno przejadły. Mimo wszystko czwartego Mortala wspominam bardzo dobrze. Zwłaszcza pomysł z broniami czy wykorzystaniem elementów otoczenia (tak, to pojawiło się w serii baardzo dawno temu). Z perspektywy czasu roster był mega nieciekawy. W sumie poza Quan Chi i Shinnokiem to reszta postaci nadawała się do tarcia chrzanu. No może jeszcze Fujin był całkiem przyzwoity. Reszta… no to był kupsztal.
Seria WRC
Następną grą, a właściwie serią, jest oficjalny twór sygnowany logiem WRC. W moich reckach wyścigów na pewno dało się zauważyć, że nie jestem jakimś ogromnym fanem nadmiernego realizmu. Dlatego w WRC potraktowanie modelu jazdy w sposób semi-arcade absolutnie mi nie przeszkadzał. Ba, 5 odsłona WRC moim zdaniem miała najprzyjemniejszy model jazdy w grach rajdowych od czasów Colina 2005. Wiecie, taki wymagający uważnej jazdy, ale nie karzący śmiercią na torze za pomyłkę. Ostatnie części nieco mniej mi przypadły do gustu, głównie ze względu na dziwną pracę kamery, ale nadal uważam WRC za bardzo dobrą serię… przynajmniej od 4 jej części. Nie da się nie zauważyć przyjemnego modelu jazdy, licencji i związanego z nią wyboru tras czy drużyn. Dla przeciętnego zjadacza chleba WRC to świetna opcja do rajdowej zabawy. Dla hardcore’ów są inne tytuły. Szkoda, że „fani” rajdów tego nie rozumieją.
Might&Magic: Heroes VI
O Heroes VI swego czasu przygotowałem tekst, który można przeczytać TUTAJ. Co by się nie powtarzać – szóstka jest dla mnie na chwilę obecną najlepszą częścią z serii. Z trzech powodów. Po pierwsze, trójki mam już serdecznie dość. Zwykle po 2-3 tygodniach w grze stwierdzam, że mi się to już przejadło. Co po 20 latach grania nie jest w sumie takie dziwne. Po drugie, szóstka ma całą masę świetnych, przemawiających do mnie rozwiązań. Nie oszukujmy się, były one potrzebne w serii od dawna, ale fani raczej niespecjalnie byli w stanie to przełknąć. Po trzecie, piątka nadal nie ma tylu ciekawych modów i zmian, żeby zacząć ją rozważać do gry. Szkoda tylko, że na Win10 potrafi się sypać ta moja szósteczka, trzeba grać w oknie.
The Incredible Adventures of Van Helsing
Nie jestem w stanie zrozumieć dlaczego ten tytuł nie jest wymieniany w ciągu świetnych tytułów h’n’s, jakie mamy na rynku. Prędzej w konwersacji usłyszycie o przestarzałym w dniu premiery Grim Dawn niż Van Helsingu. Czemu? Podejrzewam, że z tego samego powodu, dla którego ludzie odwrócili się od Heroesów VI. Na premierę The Incredible Adventure of Van Helsing (żadna jego część) nie działała zbyt dobrze. Potrafiła się przyciąć, wysypać, nie wygenerować kluczowej postaci/cut-scenki. A że pierwsze wrażenie jest najważniejsze to zapewne przez to Van Helsing nieco przepadł. A szkoda.
Historia może sama w sobie nie jest porywająca, ale już humor i dialogi pomiędzy postaciami są naprawdę świetne. Graficznie jest bardzo przyjemnie, a dodatkowo mamy tu też kilka fajnych skilli, raczej rzadko spotykanych w hack’n’slashach. Bo w którym z nich sami musimy blokować czy mamy możliwość rysowania np. kształtu ściany ognia? Mała rzecz, a cieszy. Niewiele gier z tego korzysta (do głowy przychodzi mi tylko Lost Ark), a to prawdopodobnie patenty, które staną się standardem w branży. Gorzej, że multi nie zawsze działa, ja miałem niestety spore problemy, żeby się połączyć ze znajomym, ale to równie dobrze może być wina mojego restricted NAT (nie pozdrawiam mojego dostawcy internetu).
Kilka słów na koniec
Jak widać – to czy dana gra jest „dobra” nie oznacza, że nie można czerpać z niej przyjemności. Dlatego też recenzje gier są w dużej mierze subiektywne. Numerki przy ocenie na Metacritic naprawdę nie mają znaczenia – najważniejsze, żebyśmy my się dobrze w danej grze bawili. I tym „lekkim” artykułem kończymy 2020 rok na Gramageddonie. Widzimy się w styczniu 2021 roku!