Kolejny epizod serwisów streamingowych gier i kolejny dowód na to, że jest to taka sama ślepa uliczka, jak konsole do gier na androida…
Bloomberg właśnie poinformował, że dominator na rynku serialowym zabiera się za tworzenie gier. Netflix, bo o nim mowa, zrewolucjonizował rynek serialowo-filmowy. Pierwszy, poważny serwis streamujący filmy i seriale na żądanie tak namieszał, że zmusił do zmiany polityki najbardziej konserwatywne w tym temacie firmy, jak Disney czy Sony. Czy to oznacza, że tak samo stanie się ze światem gier? Na tę tezę już teraz mogę odpowiedzieć – nie. Natomiast o tym, dlaczego tak się stanie, poczytacie dalej.
Netflix i gaming – toksyczne połączenie
Zacznijmy od informacji, która natchnęła mnie do napisania tego artykułu. Bloomberg poinformował, że Netflix oficjalnie wchodzi na rynek gier. Zatrudniono Mike’a Verdu, który pracował niegdyś dla EA i ostatnio dla Facebooka oraz utworzono zespół developerski. Netflix zapowiedział przy tym, że gry będą tworzone na podstawie marek własnych firmy. Poza tym ostatnim zdaniem, mam totalne déjà vu z Amazon Games Studios. Tworzenie gier pod tabelki, próba kapitalizowania co bardziej popularnych seriali… taaak, brzmi wspaniale. Amazon już pokazał jak to dobrze działa w praktyce.
Netflix i streaming gier… o matko, kolejny?
Drugim tematem było niejako potwierdzenie, że gry pojawią się na samym Netflixie. Innymi słowy – do streamowania filmów i seriali dojdą gry. Na pierwszy rzut oka wydawać się może, że to strzał w dziesiątkę – Netflixa opłaca co miesiąc ponad 200mln osób na świecie, ich franczyzy już dawno trafiły do szerokiego mainstreamu… Przepis na sukces murowany? No… nie. I pominę już kwestię, że same gry najpewniej będą jakościowo kuleć. W tym wypadku sam rynek cloud gamigu jest największym problemem.
Spójrzmy na rynek grania w chmurze przez pryzmat samego Netflixa i rynku serialowego. Zanim pojawił się Netflix, na rynku istniało kulawe HBO GO i kilka innych, mniejszych serwisów VOD. Serwowały w 99% odpadki z premier telewizyjnych lub powtórki. I wtedy wchodzi Netflix – oferujący ogrom świetnych filmów, seriali i produkcji własnych, naprawdę niezłej jakości. Momentalnie staje się hegemonem rynku, w efekcie czego każdy producent chce teraz mieć własny serwis streamingowy. W skrócie: rynek przeżywa stagnację telewizji kablowych od dekad > nieśmiałe kroki z VOD > wchodzi Netflix > rośnie do rozmiarów monopolisty > producenci się wyłamują i każdy robi własny serwis streamingowy.
A teraz przyrównajmy to do cloud gamingu. Od lat działają te same zasady dystrybucji gier, pojawiają się OnLive i Gaikai oferujące granie po chmurze i momentalnie plajtują. Sony uruchamia swoje PlayStation Now, które jest zdecydowanie zbyt drogie na początku (zmieni się to dopiero po kilku latach). Po wielu latach temat odgrzewa Google, promując swoją Stadię, która okazała się totalnym gniotem technologicznym i niewypałem. Mimo tego, że obecnie działa nawet znośnie, to nadal nie zdobyła wielkiej popularności – i jest za droga. W odpowiedzi swoje serwisy streamingowe tworzą Xbox, Amazon (Luna), PlayStation rozbudowuje NOW do sensownej formy i na dokładkę powstaje GeForce NOW. Już widać różnicę?
Rynek bez klientów, który już się zdążył rozdrobnić
W przeciwieństwie do serwisów VOD, cloud gaming nigdy nie zdobył sensownej popularności. Zanim powstały Disney+, HBO Max, Amazon Prime Video, Hulu (też disneyowski swoją drogą) istniał już ogromny rynek i cała rzesza klientów oglądających seriale i filmy na żądanie. Z cloud gamingiem jest natomiast odwrotnie – granie po chmurze na dobre nie weszło pod strzechy, a już mamy masę serwisów i kompletne rozdrobnienie rynku. Jaki będzie tego efekt? Najpewniej przy życiu pozostaną jedynie Xboxowy Cloud i PlayStation NOW, jako uzupełnienie oferty oraz może GeForce NOW.
Dlaczego tak się stało? Odpowiedź jest równie prosta – pieniądze i chciwość. Winne jest temu Google ze swoją Stadią. Stworzyli oni swoim marketingiem fikcyjne wrażenie, że istnieje masa ludzi, którzy chcą grać w gry, ale nie chcą kupować PC/konsoli. W efekcie, każda firma mająca możliwości uruchomienia cloud gamingu zrobiła to – w nadziei na ugryzienie kawałka rynku, zanim jakiś inny serwis stanie się monopolistą. Tylko nikt w tym czasie nie pomyślał, czy na pewno jest sens tworzenia takiej platformy i czy ludzie naprawdę tego chcą? Jak się okazuje – niekoniecznie. O czym mocno przekonało się Google.
Firmy technologiczne za bardzo rzuciły się na niedojrzały jeszcze owoc, jakim jest cloud gaming i w efekcie nabawią się jedynie rozstroju żołądka. Gaming nie miał jeszcze swojego Netflixa i ironicznie, ten sam Netflix nim się dla gamingu najpewniej nie stanie. Największą szansę na spopularyzowanie chmury jako narzędzia do grania miał GeForce Now, ale wszyscy wiemy, jak wydawcy ukatrupili ten genialny w swojej prostocie pomysł. A wystarczyło dać mu się rozkręcić i potem wprowadzać swoje usługi. No cóż – płakać nie będę. A teraz już na samą informację, że powstaje kolejny serwis cloudowy wywracam oczami, jak Tony Stark w memie.
Cloud Gaming robi fikołka i skacze w przepaść bez finezji
Do czego to doprowadzi? Znowu możemy zastosować alegorię do serwisów VOD – każdy traci. Traci Netflix, bo odpływają mu klienci, traci Disney, bo nie mają samodzielnie za dużo materiałów, ludzie kupują usługę na miesiąc i odchodzą, traci HBO Max z tego samego powodu co Disney, traci Amazon z tego samego powodu co Netflix – nie ma wygranych. Z gamingiem będzie tak samo – rynek cloud gamingu już teraz rozdrobnił się w podobny sposób, ale z jedną zasadniczą różnicą. Z serwisów do grania po chmurze nie korzysta nawet ułamek liczby klientów serwisów VOD. Sami sobie dopowiedzcie, jaki będzie tego efekt.