Pierwszą grą, która wpadnie każdemu do głowy przy haśle „prosta gra o kolei” na 100% będzie Wsiąść do Pociągu. Słusznie, nie bez powodu ten tytuł jest tak popularny i ma tyle różnych wersji. Sam jednak od jakiegoś czasu szukałem czegoś nowego w tej kategorii. I zdaje się, że znalazłem w postaci Ride the Rails.
Zawartość
Szczerze mówiąc zawartość pudełka z Ride the Rails może nieco rozczarować. Dostajemy ładną, grubą mapę, całą masę drewnianych znaczników, karty graczy i jednokartkową instrukcję. Niby znaczników jest sporo, ale ma się wrażenie, że zawartość jest naprawdę uboga. Zwłaszcza jak na grę za 150zł. Graficznie również większego szału nie ma. Wszystko jest sterylne, czytelne, jednak raczej nie porwie swoim wyglądem.
Zasady gry (skrót)
Powiedzieć, że Ride the Rails ma proste zasady, to nic nie powiedzieć. Nie na darmo mieszczą się na jednej kartce. Nie wchodząc póki co w drobne szczegóły – gra składa się z trzech faz. Faza pierwsza to pobranie udziału. Każdy z graczy w odwrotnej kolejności pobiera z zasobów jedną lokomotywę danego koloru i umieszcza ją na swojej karcie gracza. Kolor, jaki możemy dobrać, jest ograniczony przez aktualną rundę. Udziały zaś służą nam do pozyskiwania pieniędzy w trzeciej fazie oraz w fazie drugiej…
…podczas której budujemy połączenia kolejowe. Możemy budować jedynie linie, w których mamy swój udział. Jesteśmy też ograniczeni zarówno przez liczbę lokomotyw, jak i miejsce z którego możemy rozpocząć rozbudowę. Więcej o szczegółach w wrażeniach.
Ostatnią, trzecią fazą, jest przemieszczenie pasażera z jednego miasta do innego oraz wypłacenie pieniędzy. Danemu graczowi za przemieszczenie pasażera oraz każdemu udziałowcowi za wykorzystanie jego połączenia kolejowego. Po podróży pasażer zostaje usunięty z planszy. Gra kończy się po 6 rundach.
Co mnie grzeje
Może i zasady Ride the Rails są proste, ale kombinowania mam tu naprawdę sporo. Właściwie każda faza jest diabelnie ważna. To, jakie mamy udziały ma wpływ na kolejne 2 rundy. Nie raz, nie dwa zdarzy się też chamskie podkupowanie udziałów, żeby przyblokować komuś budowanie linii (zwłaszcza w końcowej fazie gry). Dodatkowo im więcej udziałów tego samego koloru, tym większa premia pieniężna. Samo budowanie połączeń również wymaga takiego zaplanowania, abyśmy mogli komfortowo przemieszczać pasażerów. Komfortowo znaczy „dając jak najmniej punktów innym”. A uwierzcie mi, często nie da się uniknąć korzystania z połączeń należących w całości do innych graczy. Ride the Rails ma banalne zasady, ale tutaj naprawdę jest się nad czym zastanawiać.
Podoba mi się również sam system stopniowej dostępności nowych kolorów połączeń oraz związanych z tym zmian w zasadach budowania. Każdy kolor ma lekko inne zasady względem miasta startowego, z którego możemy poprowadzić nasze połączenie kolejowe. Dzięki temu planowanie jest jeszcze bardziej mózgożerne.
Warto również zaznaczyć, że gra potrafi być naprawdę ostra. Ja lubię rywalizację, więc z radością przyjąłem możliwość podłego wykupowania udziałów, pośredniego blokowania połączeń czy tworzenia objazdów tylko po to, żeby nie dać innym zarobić. Niektórzy mogą ciężko znosić takie zagrywki, ale to jest generalnie miód na moje serce 🙂
Nie mam absolutnie zastrzeżeń do skalowania się gry. Niestety nie udało mi się, z wiadomych globalnych powodów, zagrać w składzie 5 osobowym, ale zarówno w 3, jak i w 4 osoby gra się naprawdę świetnie. Podejrzewam, że im więcej osób przy Ride the Rails, tym lepiej. Długość połączeń jest wtedy znacznie krótsza i trzeba kombinować jeszcze bardziej jak przesunąć pasażera dla większego zysku.
Ostatnim, sporym dla mnie plusem, jest czas trwania rozgrywki. W 4 osoby grało się nieco dłużej, ale w 3 osoby spokojnie można się zamknąć w jakichś 50 minutach. Podejrzewam że godzinka to taki standardowy czas gry, nawet z zamulającymi graczami.
Co mnie ziębi
Właściwie dwie rzeczy i to nie jakoś specjalnie mocno. No dobra, może trzy. Pierwszą z nich jest zawartość, która jest, nie oszukujmy się, dosyć biedna. Fakt faktem małe ciuchcie i pasażerowie wyglądają naprawdę przyjemnie dla oka, ale całościowo to raczej nie porywa. Mamy również tylko jedną mapę w podstawce. I tu przychodzi drugi minusik. Owszem, możemy kupić nowe mapy (co też uczyniłem, chociaż jeszcze nie zagrałem), ale za cholerę nie wejdą one do pudełka podstawki. Smuteczek.
Trzecią rzeczą jest instrukcja. Może miałem gorszy dzień, może byłem zmęczony – nie wiem. Wiem za to, że za diabła nie mogłem z instrukcji zczaić niektórych rzeczy, zwłaszcza w kwestii budowania oraz co mi właściwie dają udziały. Na szczęście niezawodny Rodney Smith z Watch it Played przygotował filmik instruktarzowy LINK.
Od biedy mógłbym się również przyczepić do faktu, że pod koniec gry dużo czasu schodzi nam na podliczanie punktacji za pasażerów. Chociaż nie ukrywam, że rodzi to również dodatkowe emocje.
BGG
Na chwilę obecną Ride the Rails na BGG ma ocenę 7.4, przeważają głównie „siódemki” i „ósemki”. Ciężko jest mi znaleźć też jakiś konstruktywny krytyczny komentarz pomiędzy tekstami typu „naprawdę po co komu te karty pomocy, nie potraficie mnożyć x3?”. Także opinie są raczej pozytywne lub przynajmniej umiarkowane.
Dobre?
Jestem bardziej niż zadowolony z zakupu Ride the Rails. Może i było to lekko za drogie, ale jednak fun z rozgrywki jest naprawdę duży. Zasady są banalne, więc można je wytłumaczyć właściwie każdemu w kilka chwil, a rozgrywka jest na tyle szybka, że nikt nie będzie zmęczony mimo naprawdę sporego móżdżenia. Dla mnie bomba, mocne 8/10.