Potrzebujemy więcej gier w stylu The Last of Us Part II

Czyli o tym, skąd tyle bezrefleksyjnych 10/10 dla nowego The Last of Us.

Jedna z polskich recenzji The Last of Us Part II podsumowana jest słowami “nie jesteśmy na to gotowi”. I gdy po kilku dniach, już zupełnie na chłodno, można podejść do całego zamieszania wokół nowego dzieła Naughty Dog, te słowa zdają się być najlepszym opisem tego, co się w zasadzie wydarzyło. 

“A co się wydarzyło?” – możecie zapytać. Ano “internety” wywinęły kilka mentalnych fikołków. Trochę na wzór samego Naughty Dog, które tylko swoim talentem i umiejętnościami tworzenia fenomenalnego gameplayu sprawiło, że narzucony przez Neila Druckmanna kierunek nie wykoleił całego tego TLoU-pociągu. Klapshtein pisał o tym w momencie pojawienia się wycieków, więc możecie nadrobić, jeżeli wam umknęło. 

Efekt jest taki, że The Last of Us Part II jest obecnie najczęściej ocenianą przez użytkowników grą w historii w serwisie Metacritic, a ocena oscyluje gdzieś w granicach 3.9. Stoi to w ogromnym kontraście wobec ocen recenzentów, którzy nawet nie tyle, że “dziesiątkami” sypali, co dowozili je na Metacritic w kontenerach zachwytów i pewnego rodzaju szoku, który każdy gracz, jaki ukończy The Last of Us Part II zrozumie. 

The Last of Us Part II cię skrzywdzi

Nowe dzieło Naughty Dog najpierw kopie cię w krocze. Później okłada pięściami, by w końcu znokautować. Na końcu dodatkowo opluwa. To bardzo mocne doświadczenie, przepełnione emocjami, wśród których nienawiść wysuwa się na pierwszy plan. To historia o poszukiwaniu zemsty. Pełna brutalności historia. Szokująca, prowokująca i przez bite 30 godzin głaszcząca gracza pod włos. 

Przechodzenie The Last of Us Part II jest jak jedzenie nieprzyzwoicie ostrej potrawy. Jak najostrzejszy sos, jaki w życiu miałeś okazję spróbować, którym zalałeś potrawę. Doznanie jedyne w swoim rodzaju, o którym pamiętasz przez długi czas i bez wątpienia pochwalisz się znajomym i rodzinie. Ale czy smaczne? No właśnie… 

tlou 2 joelStan w jakim zostajesz po zakończeniu gry, czy nawet po konkretnych wydarzeniach z wnętrza scenariusza, jest tak inny od tego, co dziś serwują nam mainstreamowe gry, że zwyczajnie brakuje punktu odniesienia. Gry, które stawiają tak mocno na emocjonalną podróż rollercoasterem, to dziś wyjątki. Ale istnieją. To chociażby Spec Ops: The Line, czy Life is Strange. W tym ostatnim można by się było nawet doszukać kilku paraleli względem dzieła Naughty Dog.

Mam w ogóle takie wrażenie, że gdyby moje ukochane Life is Strange oferowało zombie i miotacze płomieni, to recenzenci również piali by z zachwytu nad tym, jaki to fabularny majstersztyk. Podczas, gdy gra zyskała łatkę “smuty dla nastolatek”. Bo bohaterką jest młoda dziewczyna, która lubi grać na gitarze i pod pewnym względem jest wyjątkowa. Oh, wait… 

Ważne, że sponiewiera

Brakuje nam innych gier, które bawią się naszymi emocjami. Pokazuje to, jak emocjonalnie niedojrzała jest branża gier. A przynajmniej jej główny nurt. W świecie filmu nawet Pixar potrafi zaszokować, jak chociażby początkowymi scenami “Odlotu”, po których płakałem jak bóbr. Jak wiele gier tak robi? No… niewiele. 

Dlatego też, gdy pojawia się gra, której scenariusz jest skonstruowany właśnie tak, by sięgać do emocji, z miejsca wskakuje do kanonu dzieł wyjątkowych, niecodziennych, “lepszych”. Pamiętamy to, jak nas potraktowała, jak my się czuliśmy. Nie patrzymy z kolei na to, czym w zasadzie to dzieło było

Analizując krytycznie scenariusz w The Last of Us Part II nie sposób nie złapać się kilka razy za głowę. Ja doskonale zdaję sobie sprawę, że w rzeczywistości ludzie również bywają niekonsekwentni, a hipokrytyczni już na pewno, ale w świecie, gdzie dodatkowo należy zachowywać czujność, a racjonalne myślenie może uratować życie, zwyczajnie kłuje to w oczy. Widać wyraźnie, że zespół Druckmanna miał wypisane wszystkie fabularne twisty i “kopniaki w krocze” i musiał “jakoś” do nich doprowadzić. Niekiedy jednak to “jakoś” było zupełnie nieintuicyjne, nieprawdopodobne, czy po prostu złe

Po chwili i tak o tym nie pamiętamy. Oglądając horror klasy B tylko przez chwilę zastanawiamy się “po co oni się rodzielili?” lub “po co on tam wchodził”, bo po chwili dostajemy scenę krwawej jatki, która jest sednem zabawy. Nikt jednak nie nazwie takiego “Hostel”, czy “Ludzka stonoga” filmami roku i nie wręczy im Oscara. Mimo, że w niektórych kręgach są kultowe. Tak, jak “Serbski film” ze sceną gwałtu na noworodku kilka sekund po jego narodzinach.10/10? Zdecycowanie nie. Opinia, że nie jesteśmy na to gotowi? Jak najbardziej. 

Świat gier jest jak świat alkoholi, w którym rządzą różne gatunki piwa. Raz lepsze, raz gorsze. The Last of Us Part II jest wódką. Zdecydowanie mocniejsza, wyraźniejsza, zapadająca w pamięć. Dopóki nie mamy porównania z ginem, rumem, brandy itd., dopóty możemy uznać ją za objawienie. Ważne, że sponiewierało. 

(Nie)artystyczny krzyk

Charakter tej gry wynika z faktu, że podobnych produkcji jest w mainstreamie mało. Podobnie, jak cała sprawa z dorzucaniem do gry na siłę postaci kobiecych, o czym nawet wspominał sam Druckmann, zdradzając kulisy pracy nad Uncharted 4:

Kiedy przedstawiałem i opisywałem nową postać naszej głównej artystce koncepcyjnej, ona ciągle pytała “a co, jeżeli byłaby to kobieta?”. 

Główny scenarzysta The Last of Us przejął ten sposób rozumowania, tłumacząc, że przecież nie ma to żadnego znaczenia, jakiej płci jest postać. Z tym, że jeżeli by nie miało, to po co przy każdej z nowych zadawać sobie to samo pytanie? 

Odpowiedź na to, dlaczego w TLoU2 mamy dużo silnych postaci kobiecych, czy tak mocno nakreślone wątki homoseksualne, jest prosta – bo nie ma tego w innych grach. Bo w zasadzie nie musi być, ale przecież może. Ma to w teorii znaczenie marginalne. Chyba, że właśnie staje się wyrazem buntu i artystycznego krzyku w stylu “Będziemy mieli w opór silnych kobiet! Dużo homoseksualnej miłości! Pomagamy mniejszościom!”. Jako manifest może mieć to sens. Z manifestami jest jednak tak, że muszą być jasne i raczej radykalne, a to nie zawsze pasuje do mainstreamowego dzieła. Albo inaczej – nie wszystkim pasuje. 

Gdy przejdziemy już do porządku dziennego z tym, że w grach pojawiają się – jak w życiu – mniejszości, a same gry zaczną częściej łapać nas za serce, może zrozumiemy, że The Last of Us Part II to właśnie taki najostrzejszy sos, czy ciepła wódka. Wali po mordzie i zostaje w pamięci, ale z pewnym niemiłym posmakiem, który musimy nauczyć się rozumieć i nazywać. Bo mam wrażenie, że w przypadku filmów krytyka nawet najlepiej ocenianych dzieł idzie nam znacznie łatwiej i nawet jak komuś nie spodobał się “Parasite”, to raczej nie mamy go za dzbana. 

Nie mówiąc o literaturze, kiedy to przecież “jebać Lalkę” jest już zupełnie OK w kręgach internautów i może nawet spotkać się z całkiem szerokim zrozumieniem. Ale mieliśmy o grach, więc tak…