Zapewne najbardziej betonowy oddział fanbojów już zaciera ręce, a Sony chce się tylko przypodobać inwestorom. Poza tym takie jest prawo “tego drugiego” – po zapowiedzi konkurencji może sobie wymyślać cyferki na potęgę. A nawet do potęgi. Ale nie tym wygrywa się konsolowy wyścig.
Wyobraźcie sobie taki scenariusz: Microsoft zapowiada na E3 swoją konsolę, podając tak mniej-więcej przyrost mocy i to, czego możemy się spodziewać od gier (czyli, że te 4K i 60fps, bo mniej to już wstyd podawać). Sony taktycznie zwiało z targów, ale robi swoją imprezę później i na niej mówi “a nie, to my będziemy mieli trochę mniej”…
No nie, nie da się tak.
I odwrotnie też by to pewnie tak wyglądało – Sony, jeżeli zapowiedziałoby się pierwsze ze swoim PlayStation 5, to chociażby kolejny Xbox na papierze miałby być słabszy, to Phil Spencer już obdzwaniałby wszystkie fabryki kości RAM na wschód od Los Angeles, a spece z AMD już by doklejali dodatkowe rdzenie, chociażby na taśmę klejącą. Byleby móc powiedzieć “aha, a my mamy lepiej”. Tak to działa na tym rynku i nic z tym nie zrobimy, ale też w sumie nie musimy, bo kilka(naście) procent w mocy obliczeniowej konsol to nic, na co powinniśmy zwracać uwagę.
I w sumie nic dziwnego, że Microsoft o swoich nowych konsolach mówi najpierw, oddając Sony palmę pierwszeństwa jeżeli chodzi o moc. Japończycy i tak staliby na głowie, byle do konsoli dorzucić jak najwięcej, później ewentualnie odchudzając kolejne wersje z mniej lub bardziej niepotrzebnych funkcji. Tak było wszak od PlayStation 2. Później się usuwa niepotrzebne porty, wsteczną kompatybilność itd. Byleby w dniu premieru być “numerem jeden”. Skoro to do tej pory działało, to i przecież działać będzie, prawda?
No, niekoniecznie.
Moc konsol przestała mieć tak ogromne znaczenie gdzieś pod koniec życia PlayStation 3, które było ostatnią maszyną wyprzedzającą w dniu premiery moc high-endowego peceta. I wtedy 2000 dolarów na dzień dobry nie było wcale absurdalną kwotą (bo wysoką było na pewno). W tym czasie Microsoft sprzedał tysiące kontenerów Xboksów 360 – słabszych, posiadających gorsze gry na wyłączność, pozbawione napędów Blu-Ray. Dlaczego? Bo było tanio. No i łatwo było grać w piraty, co tylko potęgowało efekt taniości.
“Hej, hej, ale droższe PlayStation 4 już sprzedawało się wyraźnie lepiej od Xboksa One” – mógłby teraz rzucić kontrargumentem ktoś. I owszem, to prawda, ale tutaj zupełnie nie chodziło o moc, a o skopany marketing. Pamiętacie “always on”, “console for TV”, “KINECT!!!”, “family sharing” itd? I chociaż koniec końców Microsoft wyciągnął wnioski z próby zamiany konsoli w dekoder, to było już trochę za późno. Sony w tym czasie grało swoje – świetne gry na wyłączność i… to w zasadzie wszystko. Wobec takiego konkurenta więcej nie było potrzebne.
Aż tu nagle – ktoś w Microsofcie w końcu się ogarnia i znajduje sposób na to, by Xbox One stał się znów pożądanym sprzętem. I nie, wcale nie chodzi o wersję One X, bo PS4 ma też swoje Pro, a o Game Pass.
“No, ale hej, hej, Sony ma PLAYSTATION NOW!”. Tak, miało go też w sumie w momencie, gdy startował Game Pass. W kilku krajach i tylko jako streaming. Idea pobierania gier z serwisu pojawiła się po sukcesie rozwiązania Microsoftu. I chociaż na Xboksie zaczęło się od skromnych 100 gier, dziś jest ich jakieś 3 razy więcej. Wciąż połowa tego, co możemy dostać na PlayStation Now (znaczy nie my, bo w Polsce pewnie nie dostaniemy tego przed 2028 rokiem), ale i za znacznie niższą cenę. Możemy więc kupić tanią konsolę (na Black Friday Xbox One stał za jakieś 699 złotych), tani abonament na Game Pass (na rok nawet za 150 złotych) i cieszyć się przyzwoitą konsolą w przyzwoitej cenie z przyzwoitymi grami. Jak za czasów Xboksa 360.
Czy takim podejściem Microsoft wygra z PlayStation 5? Nie. Ale też nie zostanie w tyle, jak tuż po premierze, kiedy o Xboksie One niemal nikt nie chciał nawet myśleć. A wydajność? Serio, nie ma znaczenia dla nikogo poza garstkną napaleńców, lubujących się w mierzeniu mniej lub bardziej wirtualnych cyferek. Popatrzcie na wyniki Nintendo DS/Switch i PS Vity. Wydajność nie ma większego znaczenia. Cena, gry na wyłączność i dodatkowe usługi mają.