Długo nam przyszło na Elden Ring czekać, oj długo. Na szczęście warto było. From Software po raz kolejny udowadnia, kto jest królem gatunku. Recenzja nie zawiera spojlerów
Zanim w ogóle zacznę, warto wspomnieć, że nie jestem i nigdy nie byłem fanem souls-like’ów. Najbardziej bawiłem się chyba w Nioh (obu częściach) a Sekiro raczej nie klasyfikuje się do tej kategorii. Nigdy jednak nie zagrywałem się w Dark Soulsy czy Bloodborne na dłużej niż jednorazowe przejście. Dlatego do Elden Ring podchodziłem bez hajpu i ze sporą zachowawczością. I na szczęście bardzo pozytywnie się zaskoczyłem.
Jeszcze raz to samo?
Wiele osób od razu zadaje pytanie: czy Elden Ring to po prostu Dark Souls 4? I odpowiedź na to pytanie brzmi (nieważne co sobie ktokolwiek myśli) – tak. To zdecydowanie spora ewolucja Dark Souls 3. Wpływ każdych poprzednich soulsów widać tu na każdym kroku i nie ma co nawet na ten temat dyskutować. Czy oznacza to więc, że jest to leniwa kontynuacja? Nic bardziej mylnego. Elden Ring to najpewniej opus magnum studia From Software i soulsy ostateczne. Stwierdzenie śmiałe, ale będę przy nim stał, dopóki nikt nie wyda czegoś lepszego. Zapraszam zatem na moją skromną recenzję Elden Ring, którą zdecydowałem się rozbić na poszczególne elementy… gdyż jest co oceniać. Oj jest tego sporo…
Otwarty świat, wolność i eksploracja
Pierwszy i zarazem wzbudzający najwięcej obaw element, to otwarty świat. Poza obawami, że gra się „zubisoftuje” (czyli mapka z milionem znaczników i subquestów), to From Soft przyzwyczaił nas do liniowych i korytarzowych gier. Jedynie Sekiro na tym polu się nieco wyróżniał. Na szczęście twórcy stanęli na wysokości zadania i otwarty świat jest tu tylko na plus. Gra jest wręcz kolosalna a mapa zagospodarowana jest naprawdę dobrze. Na pewno znajdą się gry z większymi mapami, ale ilość lokacji do zwiedzania i ich złożoność jest tu naprawdę przytłaczająca. Do tego Elden naprawdę wynagradza eksplorację i syndrom szukania znajdziek. Warto pozwiedzać i sprawdzić np. jakiś zrujnowany budynek, bo a nóż coś znajdziemy. I zazwyczaj tak jest – jakiś przedmiot lub broń (albo wpadniemy w pułapkę). Satysfakcja z eksplorowania stoi tutaj na mistrzowskim poziomie. Na plus też zaliczam teleportację z dowolnego miejsca mapy do miejsc Łaski.
Muszę tutaj nadmienić, że niektórzy narzekają na „pusty świat”. W mojej ocenie, gdyby go bardziej skompresować lub zmniejszyć, aby nie było takich przestrzeni to zaszkodziłoby projektowi i klimatowi (nad którym się skupię w kolejnym akapicie). Wracając do kwestii otwartego świata – mamy całkowitą dowolność, gdzie i w jakiej kolejności się udamy. Zastosowano tutaj trick znany z Gothica – praktycznie cały świat mamy dostępny od samego początku, jednak są w nim „bariery naturalne” takie jak np. silniejsze stwory. W teorii możemy się udać od razu na najtrudniejsze lokacje, w praktyce gra nam dość szybko uświadomi, żeby zdobyć najpierw kilka poziomów i lepszy sprzęt.
Ostatni aspekt otwartego świata to rozmiar. Jak wspomniałem wcześniej – nie jest to największa mapa w świecie gier. Ale na mapie znajduje się ogromna ilość ruin, dungeonów oraz… praktycznie druga mapa podziemi. Jest co zwiedzać. Dodatkowo każda specyficzna lokacja, na przykład Stormveil Castle albo Raya Lucaria Academy to osobo zaprojektowana lokacja, jakie znamy z gier FS. Nie są tak wielkie, jak poszczególne instancje w Demon’s Souls, jednak biorąc pod uwagę ich ilość i jakość projektu, naprawdę nie mogliśmy oczekiwać więcej. Do tego ogromna liczba mini-bossów, bossów i masa silniejszych przeciwników – na brak zawartości nie można narzekać.
Klimat, fabuła i z czym się to je
Poczucie odosobnienia, samotności, zagubienia i beznadziejności – te słowa zawsze definiowały souls-like’i od From Software. Nie inaczej jest tym razem, chociaż liczba przyjaznych NPC jest tym razem nieco większa. W Elden Ring dochodzi do tego poczucie przytłoczenia ogromem świata. Jeżeli lubicie klimaty dark fantasy albo grimdark’owe, to zdecydowanie się nie zawiedziecie.
Sama fabuła jest dość typowo soulsowa – nie mamy bezpośredniej narracji, poza główną historią. Złoty Porządek został zaburzony, a Eldeński Krąg zniszczony przez potomków Królowej Mariki, która pewnego razu zniknęła (co się z nią stało, dowiemy się i tak dość szybko). Naszym zadaniem jest pokonanie wszystkich, którzy posiadają pozostałości po Eldeńskim Kręgu – Eldeńskie Runy. Szczegółów historii dowiadujemy się z opowieści NPC, czytania tekstów w grze, etc. Bardzo typowo dla Soulsów, jednak podane nieco bardziej przystępnie. Ot i tyle – nic specjalnego, szczególnie że za fabułę miał odpowiadać George R.R. Marin, twórca książek serii Pieśni Lodu i Ognia, na podstawie których powstał serial Gra o Tron.
Przechodzimy więc do dość ciekawego aspektu – udziale Georga R.R. Martina przy tworzeniu historii Elden Ring. Gołym okiem da się zauważyć jego wpływ na niektóre elementy historii i postaci, ale… no właśnie – niektóre. W pewnym momencie sam From Software przestał promować sławnego pisarza w materiałach promocyjnych, a w jednym z wywiadów Miyazaki (główny twórca soulsów i Elden Ring) stwierdził, że musieli zmienić sporo rzeczy od R.R. Martina. Czyżby jakiś konflikt lub Pan Martin nie chciał się więcej pod grą podpisywać? Trudno na ten moment powiedzieć, w przyszłości na pewno dowiemy się w tym temacie więcej.
System walki
Po raz kolejny musimy postawić sprawę jasno – system walki to kalka systemu z Dark Souls 3, rozbudowana o kilka elementów. Nawet UI jest takie same. Najważniejszą różnicą jest oczywiście to, że nasza postać wreszcie potrafi skakać, skradać się i dodano walkę kawaleryjną (która nie jest dostępna wszędzie). Nie oznacza to jednak, że system walki to leniwa kopia.
Ilość rodzajów broni a wraz z nimi zestawów ruchów i rodzajów ataków jest wręcz przytłaczająca. Do tego praktycznie każdy oręż możemy dopasować, montując w nim Ash of War. Nie dość, że nasza broń może po takim zabiegu skalować obrażenia od żądanej statystyki (np. lepsze od zręczności niż siły), to jeszcze dostajemy atak specjalny. Są też bronie unikalne (jak np. Moonveil, którym obecnie gram), których w ten sposób zmodyfikować się nie da. Dochodzą do tego bronie dystansowe, zaklęcia, ufff – jest tego pod dostatkiem. Oczywiście to bardzo powierzchowny opis – możliwości jest całe mnóstwo i opisanie wszystkich zajęłoby zbyt długo.
Tryb online, społeczność i pierwsze mankamenty
Zacznę może od lepszych rzeczy – społeczność soulsowa to od zawsze moja ulubiona społeczność. Pomijając już legendarne „git gud” oraz wiadomości pozostawione na mapie przez innych graczy, to nie ma problemu ze znalezieniem instrukcji czy materiałów do pomocy w grze. Zresztą – w mojej opinii, aby w pełni czerpać z gier From Software, należy korzystać z pomocy od innych. Nie wyobrażam sobie np. odkrycia wszystkich zakończeń Sekiro bez pomocy społeczności.
Przechodzę tutaj do pierwszego zgrzytu – o ile inwazje oraz kooperacje przy bossach wykonane są podobnie jak w DS 3 i zarzutów do nich nie mam, to kooperacja ze znajomymi nadal woła o pomstę do nieba. Nadal polega on na ustawieniu tego samego słowa-hasła i przywołaniu znajomego tak samo jak losowego kooperatora. W sytuacji, gdzie mamy tak wielką mapę i teleportację z każdego jej fragmentu, staje się to absurdalne.
Niejednokrotnie mam tak, że znalazłem jakiś spory dung, myślę sobie, że fajnie by było przejść go z kolegą… i dociera do mnie, że pewnie nie odkrył jeszcze tej lokacji, albo już ją przeszedł. Przydałaby się jakaś opcja bardziej spontanicznego wezwania znajomego, nawet do lokacji, której może nie znać. Serio, nie rozumiem po co trzymać się tego systemu, ani go nie zmienić. Mam wrażenie, że coop ze znajomymi ma przez to mocno ucięte skrzydła.
Grafika, muzyka, technikalia czyli dodatkowa garść problemów
Zacznijmy od plusów – audio, muzyka i efekty dźwiękowe, mimo że już dobrze nam z innych soulsów znane, nadal dowożą. Audio buduje niesamowity klimat, a odgłosy niektórych potworów powodują dreszcze. Walka z Rennalą, czy natknięcie się na śpiewającego nietoperza to… przeżycie.
No właśnie – design przeciwników i lokacji. Momentami przeciwnicy wydają się przekombinowani. Dzieje się za dużo i jest za wiele naraz. Na szczęście, ogromna większość z nich to designerskie mistrzostwo. Od majestatycznych czarodziejek, po trudne do pojęcia wzrokiem wynaturzenia.
Przyszedł czas na elementy, których chciałem jak najdłużej unikać – grafika i techniczny aspekt Elden Ring. Pomimo tego, że Elden momentami wygląda naprawdę pięknie, design jest wręcz oszałamiający, to nadal graficznie jest to poprzednia epoka. Silnik na którym From Software pracuje nie jest też niestety dostosowany do gier takiego rozmiaru. I przełożyło się to na działanie całej gry.
Jeżeli śledzicie nasz fanpage, to na pewno już widzieliście narzekanie na działanie Elden Ringa. Twórcy wydali jeden patch, który nieco poprawił działanie gry, jednak nadal pozostawia ono wiele do życzenia. Nawet z poziomu Windows da się wymusić większe wykorzystanie zasobów komputera, ale nadal zdarzają się niespodzianki. Losowe spadki wydajności w grze, w której wykonywanie akcji frame-perfect jest wręcz wymagane, to nie jest nic przyjemnego. Należy tu podkreślić, że nie jest to po prostu spadek płynności – cała gra spowalnia lub się zatrzymuje, a potem silnik nadrabia to, co się działo i mamy przyspieszenie. W efekcie takie przycięcia zazwyczaj kończą się znanym nam wszystkim ekranem „You died”.
Podsumowanie i parę słów na koniec
Mimo tego, że napisałem całkiem sporo, to nadal mam niedosyt. Elden Ring jest po prostu tak ogromny i nawet po kilkudziesięciu godzinach znajduję w nim coś nowego. Pomimo technicznych mankamentów (które mam nadzieję, że ostatecznie zostaną naprawione) to zdecydowanie jedna z najlepszych gier ostatnich lat. A jeżeli jesteście fanami soulsów, to najpewniej najlepsza w dziejach. Nie mam pojęcia, ile to już lat minęło od kiedy tak intensywnie rozmawialiśmy z kolegami na temat jakiejś gry. Wymienianie się znajdźkami, doświadczeniami, pytania jak gdzieś się dostać… Czuję się, jakbym się cofnął o dobre 15 lat. Satysfakcja oraz grywalność są wręcz niesamowite.
Do tego nie ma jednego przepisu na przejście Elden Ring – podejdź do niej jak chcesz. Chcesz sobie pomagać duchami albo przywoływaniem innych? Śmiało – gra nie zrobi z tego powodu problemów. Wolisz klasyczne soulsowe podejście i grę w pojedynkę? Żaden problem. Szukasz destrukcyjnego buildu, który zmiecie legendarnych bossów na 3 trafienia? Be my guest. I tak, wiem że często to zdanie przy Elden Ringu pada, ale nawet jeżeli nie lubicie soulsów – naprawdę warto dać Eldenowi szansę.
Po samodzielnym ograniu Elden Ringa doskonale rozumiem, skąd tyle 10/10 i gdybyśmy stosowali na Gramageddonie skalę liczbową, to Elden Ring również otrzymałby ode mnie maksymalną notę. Dla mnie maksymalna nota nie oznacza gry idealnej – 10/10 to dla mnie gra, która jest ideałem w danym gatunku i staje się jej wyznacznikiem. I tym właśnie jest Elden Ring – na ten moment nie ma lepszych souls-like’ów i najpewniej przez długi czas lepszych nie będzie (o ile w ogóle powstaną lepsze soulsy). Jest to gra, o której rozmawiać będziemy jeszcze długo, a starcia z bossami i niektóre jej momenty zapadną mi w pamięć na wiele lat. Soulsy perfekcyjne.
Recenzja na podstawie egzemplarza własnego