Valorant na pierwszym gameplayu. Jest, no… No, mnie się nie podoba

Counter-Watch: Over-Offensive nie istnieje i nie może nam nic zrobić? To patrzcie na Valorant od twórców League of Legends – Riot

Przepis na dobrą grę? Zerżnij pomysły innych, zmniejsz poziom detali i jakość tekstur do poziomu, w którym pozostaje ci nałożenie cel shadingu. Świetny pomysł, bo w wymagania sprzętowe możesz wpisać GeForce GT 730 (już w 2014 roku była najsłabszym wyborem Nvidii, więc równie dobrze można było napisać „GPU: Opcjonalnie”), a zagra w to cała banda dzieciaków, które dostały laptopy na komunię jeszcze w latach dziewięćdziesiątych. Poznajcie Valorant.

Że przeginam? No to spójrzcie na to i powiedzcie, że Valorant nie wygląda jak nieślubne dziecko CS’a i Overwatcha, które miało zdecydowanie kiepski poród, a być może matka nie odmawiała w ciąży kieliszka:

 

W porównaniu z obiema tymi produkcjami, nie wygląda to dobrze. Ale ta gra i tak odniesie sukces. Z kilku powodów – Riot mocno wjechało i wjeżdżać będzie z promocją gry. Ta, przypomnijmy, jest darmowa. Poza tym fani Overwatcha już od dawna rozglądają się za alternatywami, a CS… cóż, ma się dobrze, bo koronawirus w Chinach trzyma młodzież w domach.

Mamy tu po prostu wyrzucenie najlepszych cech z obu tytułów, by resztę połączyć w maksymalnie uśredniony sposób. Bez hardkorowego movementu i strzelania z CS i bez potężnych supermocy, które przeważają szalę każdego pojedynku. To trochę, jakby nie móc się zdecydować, czy stek ze szparagami, czy schabowy z ziemniakami. I w wyniku tego wyrzucić steak i schabowego, a ziemniaki i szparagi zblendować razem i podać w formie smoothie. Czy jak to się nazywa.

Ale na pewno ktoś to polubi. Różni ludzie lubią różne rzeczy.

Ah, bo może też sugerowaliście się grafiką do tego stopnia, by pomyśleć, że Valorant wychodzi też na Nintendo Switch. Jeszcze nie.

Więcej info o Valorant znajdziecie na stronie Riot.