Takim tytułem można podsumować trwającą, ograniczoną betę Valoranta. Nie bez powodu istnieje w ekonomii pojęcie przeinwestowania. Marketingowcy Riota powinni sporo się w tym temacie nauczyć
Budowanie hype na gry wydawało się być już przeszłością. Wydawcy znaleźli znacznie skuteczniejsze i przyjemniejsze sposoby docierania do graczy. Jak widać – nie do końca, ale jeśli już budować hype, to trzeba to też umieć. Gdybym miał podać przykłady najbardziej przehajpowanych gier, byłby to z pewnością Artifact, Lawbreakers, Battleborn i dalej na równi bym postawił Bioshock: Infinite z Dragon Age: Inquisition. Z tym że te pierwsze 3 mają ze sobą znacznie więcej wspólnego, niż Bioschock i Inkwizycja. Te dwa zgarnęły po prostu nieadekwatnie wysokie oceny od recenzentów i chyba one zaogniły początek kwestionowania sensowności recenzji przez wielkie portale (tak, dlatego my też istniejemy). Ale Artifact, Lawbreakers i Battleborn łączy coś więcej – strategia marketingowa.
Większość z nas powinna jeszcze pamiętać, jak wielcy streamerzy rzucali Heartstone i szli grać w Artifacta, jak gra zdobywała szturmem Twitcha. Albo jak każdy próbował zgarnąć klucze na zamknięte bety wszystkich trzech, gdyż te były limitowane. Działo się wtedy sporo, ale jak już dana gra wyszła, community zjechało te kaszanki po całości i historię dalej znamy. To co się działo wtedy to jednak nic, w porównaniu do tego co się wyprawia z Valorantem. Tak, wiem – miało o tej grze nie być, ale temat jest za duży, żeby go zignorować. Nie mniej – przygotowałem zbiorczy news na ten temat, żeby nie zaśmiecać portalu. Zapraszam.
Skąd ta popularność na Twitch?
Powód jest bardzo prosty – Riot wywalił ogromne pieniądze na stół. Trudno sobie wyobrazić, ile musiało to być – tutaj pisaliśmy, jak dużo zarabiają streamerzy. Patrząc na liczbę streamerów, ilość widzów i czas jaki grają, to kwoty muszą iść w dziesiątki milionów zielonych. Ale nawet to by nie pomogło, gdyby nie fakt, że na streamach rozdawane są dropy, czyli klucze na dostęp do zamkniętej bety. Nie ma się co oszukiwać, że boty i masa osób, chcąca spróbować nowej gry Riota napędza rekordowe wyniki na Twitchu. Pytanie, czy nie odbije się to później czkawką. Ale jeszcze do tego wrócimy.
Jest jeszcze scena e-sportowa
Pojawia się też kolejny aspekt, mianowicie streamerów i e-sportowców, którzy już zapowiadają odejście od innych gier (głównie Overwatcha) i przejście na Valoranta. I mogą oni sobie gadać co chcą, ale prawda jest jedna – zawodnicy idą tam, gdzie jest większa kasa. Jeżeli Riot ogłasza, że ich liga Valoranta będzie pompowana przez Tencenta i np. płaci 4x tyle co Blizz za OW League, no to wybór jest oczywisty. Do tego dodajmy fakt systematycznie spadającej popularności Overwatcha i nie ma żadnego zdziwienia. I jak najbardziej takie zachowanie rozumiem, nie ma w tym nic złego, że zawodnicy chcą więcej zarabiać – praca jak każda inna. Tylko niech nie gadają, że robią to, bo gra taka super.
Wstrzymanie kluczy, zamykanie bety, wkurzeni gracze
Riot twierdzi, że beta jest ograniczona ze względów technicznych. Że ma to zapobiec sypaniu się serwerów i kodu sieciowego, etc. Może bym w to uwierzył, gdyby nie fakt, że to Riot. League of Legends od lat ma pełne serwery, do tego za plecami Riota stoi Tencent. Trudno mi więc uwierzyć w testowe cele tej bety. Ograniczenie dostępu jest dobrze znanym zabiegiem marketingowym. Im bardziej coś jest niedostępne, tym bardziej tego chcemy (lub wydaje się, że tego chcemy).

Sprzedawanie dostępu i bany
Gra na dobre nie wystartowała, a już sypią się bany. Za co dokładnie? Ludzie stawiają boty do farmienia kluczy na streamach po to, aby je potem odsprzedawać. Riot już zapowiedział, że będzie takie konta banował. Więc najbardziej poszkodowaną grupą nie będą oszuści, stawiający boty do dropów, tylko osoby, które od nich kupiły dostęp – klasyk. Ale nie tylko, bo w grze… już pojawili się cheaterzy i już lecą za oszukiwanie pierwsze bany. Taka natura sieciowych gier kompetencyjnych. Ale fakt, że już we wczesnej becie pojawiają się oszuści może źle wróżyć na przyszłość.
Potencjalny malware
Nie jest to jedyny problem z cheaterami, z jakim zmaga się Valorant, a bardziej w tym wypadku Riot. Jak się okazuje, po zainstalowaniu Valoranta wrzuca się nam program anti-cheat. Niby nic w tym niezwykłego, ale program (w przeciwieństwie do innych tego typu), uruchamia się już przy starcie systemu i operuje w tle cały czas. Do tego uruchamia się z praktycznie pełnymi prawami administracyjnymi. Sprawa aż kipi na Reddicie a oliwy dolewa fakt, że właścicielem Riota jest Tencent, czyli chińska firma. Budzi to spore obawy graczy o ich dane i prywatność. Riot niezbyt umiejętnie próbował zagasić problem pisząc dosłownie „Zaufajcie nam, na 100% nie kradniemy danych”. [źródło]
Before ANYONE touches Valorant:https://t.co/10C9d9249l
It has a kernel level anti-cheat that boots itself every time when your PC launches and the only way to avoid it is to uninstall it.Now you can make a decision to install malware or not.
— mirta000 (@mirta0001) April 13, 2020
Zbierzmy kupę do kupy
Podsumujmy – mamy grę, która nie powala tym co prezentuje. Do jej promowania wykorzystywane są wątpliwe strategie marketingowe, wali się w nią ogromne pieniądze. Popularność na Twitchu jest sztucznie rozdmuchana przez dropy, gdyż zajarane dzieciaki (głównie) nie chcą być wykluczone i grać, bo ich znajomemu już wypadł. Typowe wykorzystywanie FOMO (fear of missing out), czyli strategii marketingowej, wykorzystującej psychikę szczególnie najmłodszych graczy. Swojego czasu, FOMO mocno zarzucało się Fortnite. Do tego ludzie zaczynają się irytować, gdyż klucze lecą do botów, zamiast do nich. Tytuł jeszcze nie wystartował a już ma problem z cheaterami i sypią się też bany za sprzedawanie darmowych kluczy. Na dodatek beta włączana jest i wyłączana bez przerwy. Na streamach trudno obecnie zorientować się, czy oglądamy mecz na żywo, czy powtórkę (o ile streamer tego nie zaznaczy). No jest tego trochę.

Czy wróżę zatem Valorantowi porażkę i los Lawbreakers? Raczej nie, ta gra znajdzie swoich fanów, ale raczej na pewno nie zrobi rewolucji esportowej i nie przebije CS:GO czy LoL. Czytając newsy o Valorancie, widać że Riot będzie ładował przeogromne pieniądze w jej ligę e-sportową. Widziałem sporo newsów o powrocie starych, emerytowanych już mistrzów z CS’a do Valoranta. Czy nawet całych, dawno nieistniejących już drużyn e-sportowych. Kwoty oferowane przez Riot muszą być tak wielkie, że zawody opłacać się będą bardziej, niż streamowanie – a to musi być ogrom. Tylko ostatecznie – co z tego? Obecnie najwięcej zarabiają e-sportowcy w DOTA2, gdyż Valve właśnie tak samo ładuje w tą ligę kasę. Nie przekłada się to jednak w żaden sposób na popularność gry na Twitchu czy samą bazę graczy. Wróżę Valorantowi właśnie przyszłość obecnej DOTY2 – esportową grę, w którą grają sami esportowcy.