Wizards of the Coast określany jest w USA jako „best games released by worst company”. Niedługo to zdanie może się ubogacić o „and worst video games”
Jeżeli nie znacie Wizards of the Coast, to jest to firma, która zgotowała nam dzieciństwo. To właśnie oni stworzyli karciankę Magic: The Gathering oraz papierowy RPG Dungeons & Dragons. Można śmiało stwierdzić, że wszystkie będące obecnie na rynku karcianki powielają schemat utarty przez MTG. Z bardziej znanych karcianek, chyba jedynym wyjątkiem jest Yu-Gi-Oh! O legendzie Dungeons & Dragons chyba nie muszę się wiele rozpisywać. Wszystkie wczesne RPG próbowały w mniejszym lub większym stopniu zaimplementować ten system (Planescape: Torment, Baldur’s Gate, etc). Wszystkie bazują jednak na podobnej mechanice, stworzonej przez D&D. Do tego Wizards stworzyli (i nadal tworzą) masę innych gier planszowych, karcianek i wydają książki oraz komiksy. Firma marzeń, prawda? No coż… Powiedzenie z nagłówka nie wzięło się z kosmosu. Firma jest bardzo źle zarządzana, prowadzi masę bezsensownych kampanii i strzela sobie w stopy dziwnymi inwestycjami. Ale nie o wewnętrznej sytuacji Wizardsów będzie tu mowa, więc zostawmy na razie ten temat.
Wizards of the Coast i gry komputerowe
Zajmijmy się innym tematem – WotC nigdy nie przykuwali zbytnio uwagi do rynku gier cyfrowych. Oczywiście pojawiały się to tu i tam jakieś gry z licencjami WotC (MTG Planeswarlker, Tactics i inne no-name). Przez wieeeele lat, jedynym ich prawdziwym hitem był Baldur’s Gate. Do czasu, aż wydali nawet udane Magic: The Gathering Arena, który oczywiście jest przeniesieniem karcianego systemu do gier video. Gra zbiera różne oceny, ale obecnie jest nawet w niezłym stanie. Problem niestety pojawił się w marketingu samej gry. Naprawdę nie zdziwiłbym się, gdybyście pierwszy raz czytali o oficjalnej wersji Magic: The Gathering w wersji cyfrowej. Baza graczy jest relatywnie mała, ale samo MTG Arena odniosło jako-taki sukces. Ośmieleni sukcesem Wizardsi postanowili wywalić ciężkie działa i rzucić na rynek masę gier na licencji własnej. I tutaj zaczyna się dramat.
Ktoś się w firmie obudził, że w sumie ich tytuły nadal są całkiem popularne, więc warto wydać gry komputerowe. Tak ze 20 lat za późno. Dodajmy zatem wszystko, co do tej pory opisaliśmy – przespanie boomu na gry komputerowe, problemy wewnętrzne firmy, masa niepowodzeń w przeszłości i bardzo marna gałąź marketingu. Tak, to nie może się udać. Prezes WotC, Chris Cocks zapowiedział, że otrzymamy aż 7 lub 8 gier z „Dungeons & Dragons” w nazwie i do tego kilka z serii Magic – w sumie około 10 tytułów. Pierwsze z nich już się pokazują i jest dokładnie tak, jak się spodziewacie.
Pierwsze efekty już widać
Na razie zaprezentowano dwie gry z nowego, nazwijmy to „Wizards Gaming Universe”. Jest to Dungeons & Dragons: Dark Alliance, którego wyśmialiśmy już tutaj oraz ostatnio pokazany Magic: Legends, który wygląda tak źle, że nikomu z nas nie chciało się nawet o nim pisać. Serio. Trailer Magic: Legends można obejrzeć niżej, ale napiszę parę słów o nim. Magic: Legends miał być grą gatunku MMO i wszyscy zastanawiali się, co wymyślono. Dostaniemy przygotowane przez drugo- albo i trzeciorzędne studio Perfect World… hack & slash, które wygląda bardziej jak konkurent Diablo II albo mobilnego Black Desert Online (lub Lineage II mobile), niż gra planowana na 2021 na duże platformy. I nie ma się co oszukiwać – Magic: Legends wypuszczany jest na PC, Xbox oraz PS dla świętego spokoju. Gołym okiem widać, że jest nastawiona na mobile i pewnie niedługo po premierze ogłoszony zostanie „mobilny port”. Ogólnie – gameplay został bardzo źle przyjęty.
I naprawdę nie rozumiem, dlaczego tak jest. Wizards mogliby dogadać się z jakimś wielkim twórcą, wydawcą albo powołać własne studio, a jedyne co robi, to sprzedaje swoje marki do jakichś gówno-firmek, które klepią tanie cash-graby. Magic MMO jest idealnym tego przykładem. Tworzy go Perfect World, znany z… no właśnie, niczego wielkiego i szczególnie udanego. Za to ostatnio stworzyło mobilne MMO Final Fantasy i swojego autorskiego MMO Perfect World Mobile. Ehh… ręce opadają. Tutaj właśnie wychodzą problemy z kierownictwem firmy. Widać, że nikt nie ma za bardzo pomysłu, jak sprzedać licencje na cyfrowe D&D czy Magic, ani też zbyt dobrego pomysłu na kolaboracje. Do tego, jeżeli takie gniotofirmy stać na licencje na marki własne Wizardsów, to muszą być bardzo niedoszacowane. Efekt jaki jest – każdy widzi. Niestety, nie zapowiada się, żeby kolejne 9-10 gier wyglądało lepiej. Wizards of the Coast poszli zdecydowanie w ilość a nie jakość.
Papierowe fatum
Podobny artykuł mógłbym napisać o największym konkurencie – Games Workshop i ich Warhammerze. Tylko z tą różnicą, że GW zdarzały się udane produkcje, jak np. Warhammer 40 000: Dawn of War, którego bardzo ciepło wspominam do dziś, albo Warhammer: Total War, w którego zagrywa się Henry Cavill. Niestety inne gry, szczególnie bazujące na papierowych RPG nie mają się dobrze również i u nich. Ogólnie zarówno WoTC, jak i Games Workshop mają problem z cyfryzacją papierowego lub planszowego systemu. Powodów jest kilka, ale ja widzę główny – paradoksalnie jest to zbyt wielka zachłanność. Cofnijmy się trochę w czasie, żeby zrozumieć, co mam na myśli.
Jest gdzieś 1990-91 rok, świeżo założona firma o nazwie Silicon & Synapse prowadzi rozmowy z potężnym w tamtym okresie czasu Games Workshop. Rozmowy kończą się fiaskiem i Games Workshop udaje się dalej własnym torem, sprzedając różnym firmom prawa do poszczególnych gier w ich uniwersach, licząc na większe zyski w ten sposób. Wizards of the Coast w tym czasie nie bawią się w ogóle w gry komputerowe, gdyż wychodzą z założenia, że seria Might and Magic zapełniła rynek. A Silicon & Synapse? Dwa lata później zmienia nazwę na „Chaos Studios” a w kolejnym (1994) na… Blizzard Entertainment i wydaje wzorowany na Warhammerze Warcraft: Orcs & Humans i staje się legendą branży aż do fuzji z Activision (2008). Potem mają jeszcze kilka dobrych lat, ale śmiało można napisać, że Blizzard swoje zarobił. Jak w tym czasie wyglądały gry od Games Workshop? Jak teraz – niespójna, pomieszana jajecznica najróżniejszych gatunków i tytułów, zazwyczaj średnia jakościowo. Gdyby Games Workshop zgodził się na wyłączność ich marki dla Blizzarda, mogliby do dziś pod własną banderą i wspólnie wydawać swoje gry.
Do czego biję?
Gdybać można w nieskończoność, ale gdyby wtedy np. WotC dogadało się z Blizzardem albo jakąś inną firmą (wczesny BioWare?), mogliby stworzyć podobne uniwersum, jakie ma dziś Blizzard. Zarówno Games Workshop jak i Wizards of the Coast wychodziły z założenia, że nie potrzebują wydawać gier komputerowych. Lata ’90 to szczyt ich wzrostów i potęgi, jednak taka wizja była dość nieperspektywiczna. Games Workshop nie chce wdawać się w partnerstwo z jedną firmą właśnie po to, żeby nie wiązać sobie rąk i więcej zarabiać na wielu grach. W efekcie mamy to, co mamy. Wizards w ogóle nie myśleli o grach video (a na pewno nie jeden i nie dwa studia się do nich odzywały), gdyż mieli się jak pączki w maśle. Teraz próbują w pośpiechu nadrobić stracone prawie 3 dekady. I wychodzi to na razie bardzo źle. Niestety, ale nie wystarczy rzucić czegoś z „Dungeons & Dragons” w tytule, żeby się sprzedało. Od takich marek oczekuje się perfekcji i rewelacyjnej jakości, jaką niegdyś serwował nam Blizzard. Takie gnioty (a przypominam, że czeka nas jeszcze 10 niezapowiedzianych) mogą jedynie przyczynić się do pogrzebania potencjału tych uniwersów w cyfrowym świecie na zawsze. Kto wie, może wtedy CD Projekt Red kupi prawa za bezcen i wypuści wreszcie dobrą grę w świecie D&D? Jak to mawiał Bonaparte: „Nie da się? Dajcie Polakom to zrobić” 😉